Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy małe i duże

Dystans całkowity:3521.27 km (w terenie 102.20 km; 2.90%)
Czas w ruchu:234:23
Średnia prędkość:14.72 km/h
Maksymalna prędkość:41.26 km/h
Suma kalorii:5000 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:35.57 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Okolice Ogrodzieńca

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Wakacji dzień 5.

Z Zawiercia nieco okrężnie do Ogrodzieńca. Ooooj tam są szlaki. Wszystko jest - kręte ścieżki, korzonki, górki z błotnymi dołkami.

Kręte ścieżki m. Zawierciem a Ogrodzieńcem © yoasia

Radziłam sobie - a jak! Nawet przez to przejechałam :)
Wyczynowe fragmenty m. Zawierciem a Ogrodzieńcem © yoasia


Ogrodzieniec dostojny jak zawsze.
Zamek w Ogrodzieńcu © yoasia

Była ładna pogoda, słońce, dużo ludzi ale znalazłam sobie kawałek trawy w cieniu muru i rozkoszowałam się wakacyjnym bluesem. Na widoku miałam balkonik - stałe miejsce sesji fotograficznym...
Sesje na zamku w Ogrodzieńcu © yoasia

ale najwięcej radości sprawił wszystkim ten mały dzieciak.
Wyjący z wilkami © yoasia

Został on wychowawczo odstawiony "do kąta" przez mamę i wył po prostu koncertowo - lepiej niż niejedna sopranistka i słychać go było na całym wzgórzu ;) Śmiałyśmy się z dziewczyną która siedziała obok, że jeszcze chwila i my też tak zaczniemy :)

Pod Ogrodzieńcem, jak pod każdym chyba zamkiem - piękne motocykle z wyjątkowo uroczym egzemplarzem Suzuki Intruder.

Suzuki Intruder pod Ogrodzieńcem © yoasia


Oprócz Ogrodzieńca zwiedziłam też górę Birów z prześlicznym b. wysoko położonym grodem i alpinistami. Ten Pan na zdjęciu był równie dużą atrakcją jak średniowieczne chaty :)

Alpinista na górze Birów © yoasia


Gród na górze Birów © yoasia


Chata w grodzie na górze Birów © yoasia


A potem zrobiłam jeszcze jedną rzecz - odbiłam sobie majową mordęgę Pustyni Błędowskiej. Chcąc skrócić drogę do Zawiercia wparowałam na czerwony szlak będący równocześnie szlakiem konnym. I co tam było? Piasek był (chyba na wszystkich szlakach konnych jest...). I nauczyłam się po tym piasku jeździć WRESZCIE.

--------------------------------------------------------
No i to był ostatni dzień moich rowerowych wakacji. Było BOSKO - przez 5 dni żyłam na rowerze, na peronach, w knajpach - 100%-wa włóczęga i 100%-wy wakacyjny blues. No i wszędzie gdzie pojechałam zawsze trafiałam na słoneczną pogodę :D

Beskidy

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Wakacji dzień 4.

Dziś dokonałam mojego życiowego wyczynu i po raz pierwszy pojechałam z rowerem w góry.

Wysiadłam w Żywcu wybrałam sobie pasmo górek za Jeleśnią, ale najpierw zajechałam na obiad - takich rzeczy nie robi się na głodnego :)

Potem dość spory kawałek asfaltem i już w Jeleśni było odbicie na moją górkę. Zaczęłam się wspinać asfaltowym krętym podjazdem. JEZU CHRYSTE. W połowie wysyłałam koleżance MMSową kartkę z pozdrowieniami i żądaniem rozsypania prochów bo byłam pewna że tam umrę. Cudem najprawdziwszym dojechałam do końca asfaltu i to był mój pierwszy "zdobyczny widok" :)

Mój pierwszy górski podjazd © yoasia


Niestety dalszy szlak zakręcał w gęsty las zupełnie nie wiadomo gdzie i zupełnie nieprzejezdnie. Więc wybrałam następną górkę kawałek dalej w miejscowości Pewel Wielka...

...I JĄ ZDOBYŁAM. Nie będę ściemniać że całą drogę wjechałam, były momenty, ale w zdecydowanej mniejszości i nie umierałam już aż tak jak przy pierwszej próbie :)
BYŁA MOJA - MOJA I PEPE rzecz jasna :)

Pierwszy obóz podszczytowy © yoasia


Spod szczytu © yoasia


Końcówka (czyli sam szczycik) był już całkiem sympatyczny z korzonkami i gąszczem jeżyn u podnóża. Boże, jak ja wpadłam w te jeżyny... Łydki mi się do dzisiaj nie zagoiły... Wybierałam te nawet spod samych pajęczyn, choć normalnie pająków się boję.
Pajęczyny w moich jeżynach © yoasia


Poodpoczywałam gdzie się dało i rozpoczęłam zjazd. Byłam tam sama (no prawie, bo po drodze w góre zamieniłam kilka ciepłych słów z fajnym rowerzystą który zjeżdżał) więc autentycznie popiskiwałam i porykiwałam z radości - musiałam się nieco skupić, bo szlak miał nawierzchnię grubokamionkową - ale satysfakcję i radość miałam po prostu DZIKĄ.

W drodze powrotnej skręciłam pod most nad rzeczkę, wjechałam do niej celem umycia kółek, potem ukoiłam zmęczone nogi i popędziłam na dworzec.
Pędziłam przez całą drogę prawie 30 km, na godzinę wpadłam na peron w ostatniej chwili (pociąg miał czerwone światło, więc w sumie nie była aż taka ostatnia).

Wpadłam z wielkim hukiem, bo dyszałam jak byk, na dodatek na wyboju wierzch lampki spadł mi prosto pod pociąg. Po uzyskaniu zgody konduktora zanurkowałam tam po ten kawałek plastiku przy okrzykach "Niech się Pani nie rzuca!" i wsiadłam do wagonu. Wsiadłam i jakaś taka mnie naszła refleksja, co ja właściwie tu robię, jest gorąco, ja nie mam już wody, jest dopiero 17:30 ... Po 30 sekundach już mnie w nim nie było za to za kilkanaście minut byłam na żywieckim ryneczku.
Wypiłam lokalne Brackie Mastne, zjadłam kwaśnicę z ziemniaczkami - pełnia szczęścia.

Żywiecki Rynek © yoasia


Potem w ramach wakacyjnego bluesa powylegiwałam się na peronach w Żywcu i w Katowicach z tytułu spóźnień. W Żywcu był super ciepła podłoga peronu, fajny klimat z masą ludzi z plecakami a w Katowicach widowisko z kibicami biegającymi po torach kryjącymi się przed policyjną eskortą - naprawdę uroczo to wyglądało :)

Kraków

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Wakacji dzień 3.

Wysiadłam w tej samej wsi co poprzednio z celem dotarcia do samego Krakowa.

Droga była bardzo efektowna niestety dość zakrętaśna i klucząca i mało co pamiętam poza ślipieniem w mapę. Zdecydowanie do powtórzenia.

Ale Kraków........ Eeeech.

Najpierw znalazłam się zupełnie przypadkowo pod stadionem samej Wisły Kraków. Był akurat mecz więc zewsząd ciągnęli ludzie w czerwonych koszulkach i szalikach - niesamowity widok. Dech mi zaparło, bo w końcu zespół Ekstraklasy i to bynajmniej nie z dołu tabeli. Chciałam wręcz napisać że pierwszy, pod takim byłam wrażeniem, ale zdążyłam sprawdzić ;) ...

Budynek TS Wisła Kraków © yoasia


Stadion Wisły Kraków © yoasia


Parę skrzyżowań dalej było już zabytkowe centrum ze słońcem, ludźmi...

Rynek w Krakowie © yoasia


...knajpkami i baaardzo urokliwymi pomnikami :D

Pomnik Merkurego © yoasia

Uwielbiam po cioraniu się po terenowych szlakach lądować w takich miejscach. UWIELBIAM !!!

Głowę dam, że gdyby w starożytnym Rzymie były rowery, Merkury jeździłby nim na pewno :) i byłbym niepokornym bogiem niepokornych rowerzystów

A Wisła Kraków gra dziś (czyli 17.08) z APOELem Nikozja o wejście do rozgrywek grupowych Ligi Mistrzów i bedę oglądać na pewno!

Lasy w Reptach

Piątek, 12 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Wakacji dzień 2.

Miałam wstać wcześnie rano, dojechać aż do Radzionkowa, zjechać trasę maratonu na Księżej Górze, odwiedzić jezioro Świerklaniec, wrócić i zdążyć na Masę Krytyczną.

Niestety lenistwo urlopowe dopada każdego. Wstałam o 9-tej, o 11-stej zamiast gnać przez pola siedziałam przed telewizorem i chichotałam oglądając "Bulionerów" (choć normalnie w ogóle ich nie oglądam). No i musiałam skorygować trasę i to ostro. Ale i tak było fajnie. Pojechałam do Rept do parku-lasu wokół sztolni Czarnego Pstrąga.

Gdy przejechałam przez pola za Grzybowicami, nie wiedzieć jak i kiedy niebo zrobiło się prawie bezchmurne i odczuwalna temperatura podniosła się chyba o 10 stopni. Musiałam przebrać się w zapasową koszulkę (którą wzięłam na Masę) a bluzę... Jak że w przyrodzie nic nie ginie, postanowiłam zwinąć bluzę w kosteczkę, schować pomiędzy gałęziami krzewu-drzewa i zabrać jak będę wracać z powrotem :)

Schowek na zbędną bluzę © yoasia


Po drodze przewinęłam się przez pola za Wieszową

Sierpniowe Pola za Wieszową © yoasia

i znów spotkałam znanego myszołowa. Już mnie na 100% poznał, bo zrobił nade mną całkiem blisko parę kółek i coś tam nawet gadał do mnie po ptasiemu :)

Potem były górki-dołki na których nawet umierałam mniej niż ostatnio i park-las w Reptach. Zamiast zwiedzać szyby powłóczyłam się po nim ile wlezie i to bynajmniej nie na oficjalnych ścieżkach. PIĘKNY JEST.

Las wokół Sztolni Czarnego Pstrąga-1 © yoasia


Las wokół Sztolni Czarnego Pstrąga © yoasia


Las wokół Sztolni Czarnego Pstrąga - 2 © yoasia


Włóczyłam się po nim na wszystkie strony przez ponad godzinę, trochę się w pewnym momencie pogubiłam i dzięki temu mogłam na własne oczy zobaczyć legendarne Górnośląskie Centrum Rehabilitacji w Reptach. Potem troszkę popytałam i udało mi się wrócić. Czas mi się kończył więc popędziłam z powrotem już bardziej cywilizowanymi (czasem aż ZA BARDZO - przez 3-4 km jechałam główną 78 - brrrrr) i wpadłam do Iluzji na jedzenie i kawę (zabierając po drodze z powrotem rzeczoną bluzę :) ).

Tam dałam się źle zapamiętać rodzicom dwóch małych bachorków. Nie przeszkadza mi jak bachorki latają po całym dziedzińcu knajpy (knajpy, nie placu zabaw) łącznie z łapaniem mojego krzesła. Ale przeszkadza mi jak Tatuś bez pytania dotyka mojego roweru i próbuje go wkomponować w siatkę - "bo się przewróci" i przeszkadza mi jak buduje tamę z krzeseł przez wszystkie stoliki, że do własnego roweru muszę przeciskać się po krzakach.

No i strasznie mi było żal jednej dziewczyny która z nimi przyszła - ewidentnie samotna siostra jednej z matek. Oni (2 pary) gadali non stop o pierdołach związanych z bachorkami, ona siedziała i nie mówiła ani słowa. Jakbym miała okazję zamienić z nią dwa słowa, to bym jej poradziła, żeby pieprznęła ten wózek, wzięła rower i pojechała sobie choćby do najbliższego rowu albo zupełnie innej knajpy i na własny rachunek wypiła piwo - smakowało by jej 200 razy bardziej. A niejeden facet na pewno by do niej zagadał :)

Rachowice

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Wakacji dzień pierwszy

Nie byłam tam już baaaardzo, bardzo dawno - kontakt z koleżanką urwał mi się zupełnie. Ale jak to mówią w przyrodzie nic nie ginie więc i myśmy się odnalazły z powrotem ;) A nagrodą za odnalezienie była kapitalna koszulka jaką dostałam od koleżanki z nadrukiem szeregu rozgadanych zająców z których nawet jeden klnie siarczyście "What the F..." :D

Super było odwiedzić stare miejsca:

- granice światów między Gliwicami a Ostropą
Pola między Gliwicami a Ostropą © yoasia

- autostradę A4 od której za każdym razem nie potrafię oderwać oczu ani aparatu
Autostrada A4 za Gliwicami © yoasia

- przepiękny kościół w samych Rachowicach
Kościół w Rachowicach - drewniane rzeźby © yoasia


Kościół w Rachowicach © yoasia


Stęskniłam się nawet za powalającym odorem z fermy krów :)

Jadąc z powrotem - gdzieś w okolicach Kozłowa - zostałam rażona potęgą religijności. Moim oczom, na trzech metrach kwadratowych ukazała się kapliczka mogąca równać się tylko ze Świątynią Opatrzności Bożej. Jezus Ukrzyżowany, Jezus Miłosierny, Matka Boska, Jan Paweł II i na dokładkę Ojciec Pio a wszystko zwieńczone dwiema flagami...

świątobliwość do potęgi piątej © yoasia

Słoneczne popołudnie u Marcela

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Bynajmniej od pewnego momentu - bo do 17-stej siedziałyśmy z koleżanką jak na szpilkach i wydzwaniałyśmy, bo padało...

Ale wyjechałyśmy w końcu, słońce też wyszło na dobre i pojechałyśmy w stronę Marcela. Przewłóczyłyśmy się przez Las Łabędzki - wjechałyśmy za chłopakiem-rowerzystą, niestety jego zgubiłyśmy a same znalazłyśmy się na ścieżce w chaszczach - takich prawie 2,5 metrowych :) Uczucie nie z tej ziemi :D

A z powrotem dobrze po 22-giej na wysokości Gliwic nieoczekiwanie spotkałam znajomych chłopaków z Masy. Górą z górą się nie zejdzie, ale rowerzyści jak te marcujące koty po nocy, zawsze :D

"U Marcela" w Łabędach

Wtorek, 26 lipca 2011 · Komentarze(1)
Booże - wreszcie przestało padać. Przestało padać, zrobiło się ciepło i każde, ale to każde miejsce zatętniło życiem towarzyskim.

Zabrzańskie Spotkania Towarzyskie © yoasia


We mnie też się życie obudziło i zapragnęłam znaleźć się gdzieś dalej niż 10 km od domu. Moja koleżanka Sabina też, więc pojechałyśmy do znanej mi ze słyszenia knajpy "U Marcela" (tak naprawdę Cafe-Marcel) do gliwickich Łabęd.

Super nam się udał ten wyjazd - wreszcie miałam okazję zobaczyć piękno Kanału Gliwickiego
Kanał Gliwicki za Śluzą © yoasia


Ja i Kanał Gliwicki © yoasia


Do tej pory przejeżdżałam tylko przez most i wcale nie wiedziałam że jest aż tak ładny :)
Kanał Gliwicki © yoasia


Potem wjechałyśmy do samego serca Łabęd. Też tętniły życiem - każda ławka i brama :) Spragnione tego życia dotarłyśmy do knajpy - bardzo przesympatycznej - i wypiłyśmy upragnione piwo. Sączyłyśmy to piwo baaardzo długo, potem poprosiłyśmy o ciepłą herbatę na drogę i dobrze po 9-tej wyszłyśmy.

Mężczyźni w Łabędach - także przesympatyczni. Zanim odjechałyśmy dostałam od jednego numer telefonu - w razie jakby łańcuch mi spadł i trzeba było wieźć samochodem :)

Łańcuch mi na szczęście/nieszczęście się nie rozwalił - za to rozwalił mi się zamek od torebki i CUDEM dojechałam ze wszystkim co domu.

Kościól na Toszeckiej © yoasia

Gdy wstawał nowy dzień

Piątek, 15 lipca 2011 · Komentarze(13)
<object height="350" width="425"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/NcRO-NBWkyw"> </object><iframe src="//www.youtube.com/embed/_rUaokmewig?feature=player_detailpage" allowfullscreen="" frameborder="0" height="360" width="640">

Bardzo klimatyczna wycieczka.
Wysiadka w Poraju przed wieczorem. Zdążyło tam już potężnie popadać, zdążyło też wyjść słońce i efekt tego był naprawdę śliczny.

Przedwieczorne mgły © yoasia


Przedwieczorne mgły © yoasia


Polny krajobraz © yoasia


Potem seans filmowy na Jurajskim Lecie Filmowym w bardzo sympatycznym towarzystwie i nocno-poranny powrót. Wyjechałam ze Złotego Potoku ok 3:30 - była jeszcze noc. Jechałam przez kolejne wsie (a do dworca PKP w Myszkowie miałam prawie 20 km, więc kilka ich po drodze było ;) i mogłam na własne oczy zobaczyć jak to jest kiedy "wstaje nowy dzień".


Myszków między 4-tą a 5-tą nad ranem © yoasia


Nie mogłam też przejechać obojętnie obok Pań nad Jeziorem Porajskim które szczerze i od serca raczyły się piwem.

Szczerze i od serca © yoasia


Gdybym miała wtedy aparat, zrobiłabym też zdjęcie dziewczyny w trampkach, która oparta o drzwi Toy-Toya (pilnując koleżanki), luzacko, z ręką w kieszeni przechyla butelkę z piwem. Cieszą mnie takie widoki bardzo, to dowód na to że kobiety już na dobre wyszły ze świata "Kinder-Kitche-Kirsche" :)

Chmurno i wietrznie

Niedziela, 3 lipca 2011 · Komentarze(0)
Ale relatywnie - w porównaniu do poprzedzającego piątku i następującej po niedzieli - kapitalna pogoda!
Postanowiłam wykorzystać i zrobić sesję moich ulubionych miejsc "na pochmurno". Pojechałam trasą Zabrze - Techniczna A4 - Żernica - Bojków - Chudów - Zabrze.

Deszcz nie spadł ani razu, sporo razy przebiło się słońce - ale TEN WIATR. Wiało non stop w jednym kierunku i przez chwilę - na moście nad techniczną A4 - zrozumiałam skąd te legendy o ludziach w trakcie tatrzańskiego halnego :D

Sfotografowałam pola kukurydzy za osiedlem Sikornik
Pola kukurydzy © yoasia


niesamowicie odważnego pilota/pilotkę - wiało naprawdę potężnie, ale radził/a sobie...
Samolot nad polami kukurydzy © yoasia


samą techniczną z nieco groźniejszymi, deszczowymi chmurami - na szczęście ja jechałam w lewą stronę a nie prawą ;)
Techniczna A4 © yoasia


i dziewczynę na rolkach która radziła sobie pod wiatr równie dobrze jak pilot/ka samolotu
Techniczna A4 © yoasia


W Żernicy - drewniany kościółek
Wieżyczka kościoła w Żernicy © yoasia


Drewniany kościółek w Żernicy © yoasia


I w końcu dojechałam do Chudowa. Było już 18, zachmurzenie już 100%-we a tam w najlepsze trwa sesja ślubna. Bardzo bym chciała zobaczyć te zdjęcia, jak udało się wybrnąć z tej pogody, bo naprawdę odbiegałam od marzeń :)

Pochmurna sesja ślubna © yoasia


Zamek w Chudowie w chmurach © yoasia


I jakże bym mogła nie chwycić motocykla - ustawiłam w aparacie długi czas naświetlania i wyszedł prawie jak pełnym słońcu :) A może i słońce wyszło na chwilę ;)

Klasyczna pocztówka z Chudowa © yoasia


Wycieczka udała mi się bardzo, niestety tak się tym wiatrem zmęczyłam, że przespałam potem pierwsze 8 rund walki dziesięciolecia - Kliczko-Haye. Cudem obudziłam się na ostatnie 3...