Beskidy

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Wakacji dzień 4.

Dziś dokonałam mojego życiowego wyczynu i po raz pierwszy pojechałam z rowerem w góry.

Wysiadłam w Żywcu wybrałam sobie pasmo górek za Jeleśnią, ale najpierw zajechałam na obiad - takich rzeczy nie robi się na głodnego :)

Potem dość spory kawałek asfaltem i już w Jeleśni było odbicie na moją górkę. Zaczęłam się wspinać asfaltowym krętym podjazdem. JEZU CHRYSTE. W połowie wysyłałam koleżance MMSową kartkę z pozdrowieniami i żądaniem rozsypania prochów bo byłam pewna że tam umrę. Cudem najprawdziwszym dojechałam do końca asfaltu i to był mój pierwszy "zdobyczny widok" :)

Mój pierwszy górski podjazd © yoasia


Niestety dalszy szlak zakręcał w gęsty las zupełnie nie wiadomo gdzie i zupełnie nieprzejezdnie. Więc wybrałam następną górkę kawałek dalej w miejscowości Pewel Wielka...

...I JĄ ZDOBYŁAM. Nie będę ściemniać że całą drogę wjechałam, były momenty, ale w zdecydowanej mniejszości i nie umierałam już aż tak jak przy pierwszej próbie :)
BYŁA MOJA - MOJA I PEPE rzecz jasna :)

Pierwszy obóz podszczytowy © yoasia


Spod szczytu © yoasia


Końcówka (czyli sam szczycik) był już całkiem sympatyczny z korzonkami i gąszczem jeżyn u podnóża. Boże, jak ja wpadłam w te jeżyny... Łydki mi się do dzisiaj nie zagoiły... Wybierałam te nawet spod samych pajęczyn, choć normalnie pająków się boję.
Pajęczyny w moich jeżynach © yoasia


Poodpoczywałam gdzie się dało i rozpoczęłam zjazd. Byłam tam sama (no prawie, bo po drodze w góre zamieniłam kilka ciepłych słów z fajnym rowerzystą który zjeżdżał) więc autentycznie popiskiwałam i porykiwałam z radości - musiałam się nieco skupić, bo szlak miał nawierzchnię grubokamionkową - ale satysfakcję i radość miałam po prostu DZIKĄ.

W drodze powrotnej skręciłam pod most nad rzeczkę, wjechałam do niej celem umycia kółek, potem ukoiłam zmęczone nogi i popędziłam na dworzec.
Pędziłam przez całą drogę prawie 30 km, na godzinę wpadłam na peron w ostatniej chwili (pociąg miał czerwone światło, więc w sumie nie była aż taka ostatnia).

Wpadłam z wielkim hukiem, bo dyszałam jak byk, na dodatek na wyboju wierzch lampki spadł mi prosto pod pociąg. Po uzyskaniu zgody konduktora zanurkowałam tam po ten kawałek plastiku przy okrzykach "Niech się Pani nie rzuca!" i wsiadłam do wagonu. Wsiadłam i jakaś taka mnie naszła refleksja, co ja właściwie tu robię, jest gorąco, ja nie mam już wody, jest dopiero 17:30 ... Po 30 sekundach już mnie w nim nie było za to za kilkanaście minut byłam na żywieckim ryneczku.
Wypiłam lokalne Brackie Mastne, zjadłam kwaśnicę z ziemniaczkami - pełnia szczęścia.

Żywiecki Rynek © yoasia


Potem w ramach wakacyjnego bluesa powylegiwałam się na peronach w Żywcu i w Katowicach z tytułu spóźnień. W Żywcu był super ciepła podłoga peronu, fajny klimat z masą ludzi z plecakami a w Katowicach widowisko z kibicami biegającymi po torach kryjącymi się przed policyjną eskortą - naprawdę uroczo to wyglądało :)

Komentarze (7)

No ja też tego nie rozumiem:)

wolfik 10:18 piątek, 19 sierpnia 2011

:D :D :D NO CO TY ! Oooooo rany.......

yoasia 10:02 piątek, 19 sierpnia 2011

A żeby było jescze ciekawiej to z tego co wiem policja nie pozwoliła im zobaczyć meczu do końca i kazała iść na wcześniejszy pociąg, aby szybciej wrócili do Łodzi.

wolfik 10:00 piątek, 19 sierpnia 2011

Noooo - czyli tym który miałam jechać ale z niego wyszłam :)
A ci kibice to widać tam konkretnie stali - bo powiem ci że - jeśli mówimy o tym samym pociągu do Gdyni z doczepianymi wagonami - odjechali tak ok 22:10

yoasia 09:46 piątek, 19 sierpnia 2011

Nie, a to ja wracałem jakieś dwie godziny wcześniej, ale też był czas na piwo:) Właśnie z tymi kibicami, którzy mieli dość długi postój w Katowicach.

wolfik 09:44 piątek, 19 sierpnia 2011

Hmmm - ja wracałam tym o 19:32 a ty?

yoasia 09:23 piątek, 19 sierpnia 2011

Jak z kibicami to prawdopodbnie wracaliśmy tym samym pociągiem z Żywca:)

wolfik 06:22 piątek, 19 sierpnia 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa sobot

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]