Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy małe i duże

Dystans całkowity:3521.27 km (w terenie 102.20 km; 2.90%)
Czas w ruchu:234:23
Średnia prędkość:14.72 km/h
Maksymalna prędkość:41.26 km/h
Suma kalorii:5000 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:35.57 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Impreza Harley-Davidson w Chudowie

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(11)
Tak wyglądała ciężarówka która przywiozła te cudne motocykle...
Ciężarówka Harley-Davidson © yoasia


A tutaj - MALEŃKI wycinek tego co widziałam :)
Motocykl Harley-Davidson © yoasia


Motocykl Honda-Shadow © yoasia


Motocykl Yamaha Virago © yoasia


Piękny chopper Kawasaki © yoasia


Harley a'la Goldwing © yoasia


Głównym elementem były jazdy próbne na Harleyach - organizatorzy zbierali motocyklistów w grupę i w pięknej kolumnie jechali na objazd okolicy...
Powrót z jazdy próbnej © yoasia


Nawet ja się przejechałam na Harley'u - co prawda takim ustawionym w rusztowaniu i z wałkiem pod tylnim kołem - ale jechałam! - pod czujnym okiem instruktora, któremu nie wiem jakim cudem nie zrobiłam zdjęcia :)

Nie mogłam przejść obojętnie także od przepięknych drobiazgów...
Drapieżny błotnik motocykla © yoasia


Strzelisty bak Yamahy Virago © yoasia


Cały świat w baku © yoasia


...i koło samych motocyklistów

Jeden z eeeeeeeech-motocyklistów :) © yoasia


Jeden z eeeeeeeeech-motocyklistów :) © yoasia

Egzamin żeglarski

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Moja przyjaciółka zdawała dziś egzamin na patent żeglarski na Pławniowicach. Jakżebym mogła nie wybrać się, nie popodziwiać i nie potrzymać kciuków :)

W drodze DO Pławniowic fantazja poniosła mnie niemożebnie - gdzie ja nie zajechałam ;)
Przejechałam koło kanału gliwickiego - gdzie niesamowicie podobał mi się zamiennik znaku "Uwaga roboty drogowe" - pomysł super i na 100% dużo bardziej skuteczny
Zamiennik "Uwaga roboty drogowe" © yoasia

Byłam w Krainie hal i TIR-ów (Gliwickiej Strefie Ekonomicznej)
Gliwicka Strefa Ekonomiczna © yoasia

(i tam, przy wyjeździe, o dziwo spotkałam przepiękny akcent rowerowy)
Rowerzyści w Strefie © yoasia


Potem jechałam po polnej ścieżce po same siodło w zbożu - super uczucie :)
Rower buszujący w zbożu © yoasia

Przejechałam też przez CAŁE Rzeczyce - miasto kontrastów - na jednym krańcu wyglądają tak...
Rzeczyce - miasto kontrastów © yoasia

a na drugim tak...
Rzeczyce - miasto kontrastów © yoasia

Pokluczyłam po polach ile wlezie - ale niestety - nie udało mi się ominąć legendarnej "drogi" z sześciokątnych, wybrakowanych płyt chodnikowych. Tym razem przejazd był podwójnie ciężki - nie dość że nawierzchnia, to jeszcze potężny zapach gnojówki z pól który na równi z tymi kostkami zwalał z roweru ;)

W Taciszowie - spotkała mnie nagroda - 7-dmym chyba zmysłem udało mi się wskoczyć na polną drogę, którą dojechałam do samych Pławniowic. A po drodze - PIĘKNIE, pola, pola, pola na horyzoncie lasy - przestrzeń do potęgi n-tej.
Bezkresny dywan © yoasia


Zdążyłam prawie akurat na moment kiedy Agnieszka wypływała na egzamin. Porobiłam zdjęcia moim super zoomem (który normalnie służy mi do podglądania chłopców ;) ),
Rozwijanie żagli © yoasia

Egzamin na patent żeglarski © yoasia

Egzamin na patent żeglarski © yoasia

chłopców też troszkę popodglądałam - ale JAKICH...
Policjanci na jeziorze © yoasia

Podjechałam na chwilkę do ośrodka, pogadałyśmy chwilkę (miała jeszcze do zaliczenia plątanie węzłów żeglarskich oraz test teoretyczny) i zawróciłam do domu.
W drodze powrotnej udało mi się wreszcie znaleźć tą knajpę w Taciszowe. Jezu, gdyby nie ten żurek z chlebkiem i piwo, to nie udałoby mi się przejechać tej 80-tki. Zanim odebrałam żurek - zobaczyłam zostałam świadkiem PIĘKNEJ knajpianej sceny

Przy stolikach, po przeciwnych stronach sali, siedzieli mężczyzna choć wstawiony ale w sile wieku i pani także pod wpływem, ale już zniszczona życiem:
- Jurek, Jurek! Jurek.... złoty pięćdziesiąt... (ileż było w tym głosie błagania)
- Nie mam! Wcześniej miałem, ale za ostatnie pieniądze kupiłem sobie Fajranty... (i otwiera paczkę)
- Jurek... złoty pięćdziesiąt...
- Nie mam. Miałem, ale już nie mam.
- Jurek! Poniedziałek, wtorek, no - środa, będziesz miał z powrotem!
- A co chcesz (ileż było w tym zdaniu rezygnacji... ;) )
- Małe piwo...

Po czym Jurek wstał i jej to piwo kupił :)

Ostatnie 10 km umierałam na rowerze - ale ogólnie będę tą wycieczkę wspominać naprawdę SUPER.

Odpust Rowerowy

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(13)
czyli Gliwickie Święto Cykliczne
Impreza o bardzo słusznej idei, z pyszną watą cukrową :)

Byli i eleganccy rowerzyści...
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


i eleganckie rowery...
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


i eleganckie rowerzystki przy pracy ;)
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


A na koniec w przesympatycznym towarzystwie rundka po technicznej A4 :)

I na pamiątkę - ja i Peugeot odświętnie razem z fotką Peugeotowego motylka przy kierownicy - motylka który utrzymał się na niej nawet przy prędkości 40 km na godzinę - taki mocarz ;) )
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia

Ja i Peugeot odświętnie © yoasia

Kąpielisko Czechowice

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Tym razem już nie pojechałam "objeżdżać" jeziorka, tylko ubrałam strój kąpielowy, wzięłam ręczniczek, gazetkę i pojechałam po raz pierwszy w roku nad wodę.

Znalazłam polny szlak prawie do samych Czechowic - super się jechało, gorąco powietrze niosło polne zapachy - rewelacja.
Maki po drodze do Czechowic © yoasia

Most rodem z Indiany Jones'a był jeszcze bardziej hardcorowy niż ostatnio
Ścieżka wiary © yoasia

- zamiast pospawanych metalowych płyt było....
Most Indiany Jonesa © yoasia

... stąpanie po krawędzi nad przepaścią (wiórową płytę położoną obok tej dziury wolałam omijać... Aż nie chcę myśleć jak ten most będzie wyglądał za tydzień...

Czechowice zaludnione niesamowicie - ale po kilometrach włóczenia się po bezdrożach - bardzo miło poprzebywać wśród ludzi :)
Kapielisko Czechowice w pierwszych dniach lata © yoasia

Wykąpałam się, potem walnęłam się w cieniu na ręczniczku i przeczytałam połowę mojej ulubionej "Polityki". Czy trzeba jechać 30 km żeby poczytać gazetę? Czasem trzeba :)

Chudów po raz drugi

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Gdy jechałam rano do Czechowic odebrałam w środku pól telefon od koleżanki z pytaniem, czy nie mam ochoty pojechać na piwo do Chudowa. Odparłam, że niestety... ...mogę zajechać po nią dopiero dopiero o 17-stej a nie o 15 jak proponowała ;)

Wypiłyśmy piwo a nawet prawie 2, pogadałyśmy, przejechałyśmy przez las i groblę wędkarską, w domu byłam tuż przed 22...Jednym słowem - łajdaczenie się w najprzedniejszym wydaniu :D
Ja, Pepe i zachód słońca © yoasia

Do Chudowa

Sobota, 4 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kobietom w dzisiejszych czasach łatwo w życiu nie jest... Oj nie... Krew mi się dziś po południu wzburzyła od moich kobiecych problemów, szarpnęłam za Pepe i wydarłam do Chudowa łamiąc po drodze nakazy ograniczenia prędkości gdzie tylko potrafiłam.

I dobrze zrobiłam - Chudów ukoił moje łajdackie serce i wróciłam wieczorem w stanie przyzwoitego kobiecego spokoju.

KoRNO czyli rajd na orientację

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
W tym: 25,4 samego rajdu.

Miałam niewątpliwą przyjemność wziąć udział w (pierwszym zresztą w moim życiorysie) w rajdzie na orientację. Miałam niewątpliwą przyjemność poznać na żywo bikestatowych rowerzystów.

Dalej nie jedziemy... tak będziemy leżeć! © kosma100


Jechaliśmy wszyscy razem, brodziliśmy przez pokrzywy, skradaliśmy się ludziom pod płotami (przy przerażających okrzykach - "Ktoś tam jest! Policję zawezwij!!!").

Po rajdzie miałam też niewątpliwą przyjemność spędzić pół nocy z super kobitkami - Kosmą, Ewą, Berną i Anetą - wypiłyśmy morze piwa, wypaliłyśmy stos cigaretów - a to o czym rozmawiałyśmy to już się nadaje tylko na portal 18+ :D

Czechowice - jezioro i hałda

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(7)
Jakoś tak się złożyło, że nigdy jeszcze nie byłam rowerem na Czechowicach więc tym razem wybrałam się tam. Pojechałam trasą Grzybowice-Świętoszowice-Ziemięcice-Przezchlebie-Gliwice. Sympatyczny chłopak w Gliwicach wytłumaczył mi że muszę tu skręcić, przejechać most (nad torami kolejowymi) i już jestem na miejscu. No i dojechałam do tego "mostu"...
Ścieżka wiary © yoasia

Żeby na niego wejść musiałam się przeczołgać z rower, bo na wysokości moich ramion ciągnęła się zespawana barierka. Na tym moście poczułam się jak Indiana Jones w filmie "Ostatnia krucjata"

kiedy to Indy musi iść niewidzialną ścieżką i wierzyć że się nie zawali...

Udało mi się wykrzesać równie silną wiarę i w końcu dotarłam do Czechowic i to od tej dzikiej strony (na której w ogóle nie byłam ani rowerem, ani inaczej)
Jezioro Czechowskie © yoasia


Objechałam jeziorko, dotarłam na przeciwległy koniec, siadłam na skarpie, podziwiam pływające tuż pod powierzchnią wody rybki (było takie piękne słońce, że widać je było z daleka)
Rybka w Jeziorze Czechowskim © yoasia

i nagle słyszę ryk faceta.
Jezu, jak on klął. Krzyczał na jakiegoś kolego zdaniami, w których 95% to było krwawe mięso. Przez minutę - podziwiam taką inwencję - to nie jest proste, zwłaszcza że były to normalne zdania złożone z podmiotu, orzeczenia i wielu przydawek, no jednak po minucie wysłuchiwania włos mi się ogólnie zjeżył. Zaczęłam się dobrze przyglądać temu pomostowi po drugiej stronie jeziora (zaznaczę, że mam bardzo przyzwoity aparat fotograficzny ;) ) i po 15 minutach oglądania rozczuliłam się bardzo, bo ci niby wulcowaci chłopcy baraszkowali w wodzie naprawdę rozkosznie...
Chłopcy baraszkujący nad wodą © yoasia

Chłopcy baraszkujący nad wodą © yoasia

Chłopcy baraszkujący nad wodą © yoasia


Z trudem oderwałam się od tego widoku, wsiadłam na rower, pojechałam przez las i nieoczekiwanie wjechałam na słynną czechowicką hałdę.
Hałda w Czechowicach © yoasia

2 metry za lewym końcem kadru stał chłopak i opowiadał dziewczynie jak to kiedyś jeździł tutaj z kolegami i rzucił "wiesz, bo ta hałda jest taka, że można jeździć w kółko". Ucieszyłam się, postanowiłam że zrobię sobie przed zawróceniem rundkę honorową i depnęłam.

I trochę mi ta rundka nie wyszła...

Jechałam ścieżką, było OK, dotarłam do "końca",
Hałda w Czechowicach © yoasia

zjechałam, wjechałam na drugą stronę - niestety jakoś taką bezścieżkową. Przeciorałam się przez "łączkę" i trochę żywej hałdy aż w końcu uradowana trafiłam na ścieżkę... Niestety.... W pewnym momencie owa ścieżka skończyła się dość potężnym zjazdem i nagle znalazłam się w środku leśnej miejscowości. Okazało się, na szczęśliwie odnalezionym przystanku autobusowym, że jest to kraniec Przezchlebia. I już wiem jak mogą wyglądać te legendarne puebla zaszyte w dżungli amazońskiej...
Przezchlebie Pętla © yoasia


Wiedziałam już gdzie jestem, więc mogłam się jeszcze powłóczyć po okolicznych polach i wylądowałam w moim porcie "Na rozdrożu" - na gorącej herbacie z sokiem malinowym i talerzu frytek.
Na rozdrożu © yoasia

Uśmiałam się setnie, ponieważ chłopak w białej koszulce bardzo głośno i z dużym zaangażowanie tłumaczył koledze jakiś strasznie skomplikowany projekt na biznes. Nie żebym podsłuchiwała ale nie dało się nie słyszeć. Kolega jakoś nie był przekonany więc tamten wskoczył, na inne wg niego banalne do wykonania pomysły jak robienie hotelom wizytówek z lotu ptaka czy budowanie stron z trójwymiarową wizualizacją hoteli. Gdy jednak znajomy w odpowiedzi rzucił pomysł bardziej prozaiczny - kamerowanie wesel i chrztów - ten się skrzywił, że to ciężkie do wykonania, wyliczył kilka nieprzekraczalnych jego zdaniem przeszkód a potem westchnął "Widzisz, pomysłów jest dużo, tylko my nic nie robimy"...

Pustynia Błędowska

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(2)
Tak jak sobie obiecałam, pojechałam poprawić fatalne wrażenia z ostatniej wycieczki do Błędowa. Wsiadłam w dokładnie ten sam pociąg i pojechałam do Sławkowa. Pogoda miała być super - wysiadam na dworcu Katowice-Zawodzie celem przesiadki a tam IDENTYCZNE chmurzyska jak w zeszłym tygodniu. Zmroziło mnie do szpiku kości, przecież Błędów to nie szczyt himalajski żeby aż takie przeszkody - ale na szczęście z czasem okazało się chmurki były lokalne. No i dojechałam do tej mojej Pustyni Błędowskiej.

Przejechałam znów przez tą zjazdówkę którą się zachwycałam - na spokojniejszym odcinku wygląda ona tak:
Zjazdówka przed Laskami © yoasia


potem tylko przejazd przez Laski - już w pełnym słońcu, trochę szlaku w lesie i mój cel - Pustynia Błędowska od strony zachodniej (zarośniętej). Główny szlak transpustynny żółty, którego się trzymałam był jedną wielką kupą żółtego sypkiego piachu więc starałam się jechać między drzewami - tam piasek był "nieco" przyjaźniejszy.

W sumie wgryzłam się w tą pustynię na 4 km wgłąb, zdobyłam mnóstwo nowych umiejętności techniki jazdy okupionych pakowaniem się w drzewa, niezliczoną ilością podpórek i jednym 100 %-wym uziemieniem (znaczy się zwaliłam się z rowerem na bok ;-) ) i dostałam gigantyczną lekcję pokory wobec Pustyni.
    to zdjęcie w punkcie do którego dotarłam i zawróciłam
W sercu Pustyni Błędowskiej © yoasia


     a tak wyglądał teren wokół głównego szlaku, po którym jechałam
Pepe na Pustyni © yoasia

Pepe na pustyni © yoasia


Nic więcej nie napiszę, bo był to dla mnie tak morderczy wysiłek, że nawet jak coś się działo po drodze, to nie pamiętam :D Po szczęśliwym wyjechaniu z powrotem, rozłożyłam mapkę, wytyczyłam drogę do miejscowości Chechło i z wizją obiadku popędziłam tamże.
Jadę, jadę, jadę, wjeżdżam czerwonym szlakiem w las i co widzę? Widzę że szlak jest miniaturką Pustyni Błędowskiej. Rączki mi opadły, kolanka się ugięły ale w głowie znów zawyła wizja tego obiadku więc wzięłam mapkę, wyliczyłam że ten odcinek ma raptem 2 km więc ruszyłam i wykorzystałam nowo zdobyte umiejętności.
I o ile Pustynia Błędowska rzuciła mnie na kolana, to ten szlak był miłym wyzwaniem i udało mi się przejechać przez niego naprawdę koncertowo.

Dojechałam do Chechła i tam była moja nagroda - odnalazłam przesympatyczną knajpkę z prześliczną fontanną
Fontanna knajpki w Chechle © yoasia

z mocno zabudowanym drewnianym ogródkiem gdzie nie docierał ten nieszczęsny wiatr. Wypiłam wielki kubek gorącej herbatki, pożarłam wielki talerz zupki i wszystkie 4 kromki chlebka.

A to ja i Pepe - na pamiątkę mojej pierwszej Pustynnej Wyprawy.
Ja i mój rower © yoasia

Gliwicka Masa Krytyczna

Piątek, 6 maja 2011 · Komentarze(0)
Gliwicka Masa Krytyczna © GMK


Zajechałam (nieco z wywieszonym ozorkiem), przejechałam (byłam na gliwickiej masie po raz pierwszy) potem pojechałam do koleżanki na kawę i o 11-stej wieczorem przyżeglowałam do domu. Cieszę się, że jeszcze mi wychodzą takie późne powroty z Gliwic. Ziewałam u niej na kanapie strasznie już, ale jak tylko wsiadłam na rower to mi się włączył autopilot ze wspomaganiem i jechało mi się całkiem przyzwoicie :) Po zejściu z roweru w Zabrzu przed własnym płotem niemoc wróciła, ale do łóżka miałam już tylko 12 metrów a nie 12 kilometrów ;)

No i mogę odhaczyć 2-gi z moich 5-ciu tysięcy kilometrów :)