trakcie heroicznej wyprawy do Nowicy przewiało mnie aż do szpiku
kości. I nie ruszyłam się z domu przez następne 2 dni. A sama pogoda też
mnie specjalnie nie zachęcała. Dopiero trzeciego dnia pojechałam się powłóczyć. Pojechałam za Wysowę-Zdrój do Błychnarki i przejechałam granicę polsko-słowacką. Słowacja jak to Słowacja traktuje wszystkie swoje lasy wyjątkowo gospodarczo (włączając nawet ścisły rezerwat w Tatrach ;) ), więc szlak był mało urokliwą wycinką leśną, z ledwie zarośniętymi połaciami gruzo-szutru po bokach.
Wróciłam z powrotem na drugą stronę granicę walnęłam się na prawie 2 godziny na łąkę odrobić straty grzewcze. Radziecki wiatr robił swoje, więc opaliłam sobie co najwyżej buzię. Jednakże miło było posłuchać ryczących jeleni i popatrzeć na polskie chmurki przepędzane radzieckim wiatrem ;)
Dzień po Pierwszym rozpoznaniu pogoda poszła się paść gdzie indziej. Rozpoczął się zły, zimny wietrzny tydzień. Tego dnia było mniej mokro, więc zrobiłam pętelkę podnóżem gór przez Wysową. Zahaczyłam o bar ośrodka kempingowego "Zacisze", gdzie spotkałam stado wałęsających się niemłodych mężczyzn sugerujących kelnerce gdzie powinna sobie włożyć piwo żeby im je ogrzać... Kwintesencja czaru ośrodków wczasowych...
Miał być Regietów - z imprezą konną, ponoć także Danielem Olbrychskim i Bogusiem Lindą. Ale utknęłam na Kozim Żebrze. Była to jedna z najwyższych gór w mojej okolicy. I tam odnalazłam to, czego szukałam rok temu w okolicach Ustrzyk Dolnych. Piękny, kilkukilometrowy zjazd. Słowem wyjaśnienia - Beskid Niski to takie małe Bieszczady z bardzo charakterystycznym "profilem". Góry są poukładane równolegle w osi NW-SE, podłużne, mogą mieć nawet 10 km "długości". I wąskie - podejścia "boczne" są krótkie, ale bardzo mordercze ;)
Okolice Ustrzyk Dolnych były niestety doszczętnie zmasakrowane przez sprzęt leśny, z metrowymi koleinami. A tu nie :) Lasy piękne, dzikie i bardzo bardzo stare.
Tam w ogóle co chwila, przy odrobinie podjazdowego wysiłku można było mieć świat u stóp. A każdy zakręt był jak z folderu o Szwajcarii. Poniżej pełna panorama jednego z zakrętów pomiędzy Hańczową a Skwiertnym - takie tam 2 miejscowości.
Jako że niezmiennie kocham podróże pociągami, więc tym razem również postarałam się dojechać tym pociągiem jak najdalej. Co skończyło się podróżą czterema różnymi środkami transportu - dwoma pociągami i dwoma PKSami. W sumie jakieś 12 godzin. Nie najmądrzej. Ale za to jak pięknie. Cel: Hańczowa, Beskid Niski z zamiarem pobytu 1 tydzień + weekend.
Przystanek nr 1 - Opole (tutaj przesiadałam się na ekspresik do samego Tarnowa omijający Katowice szerokim łukiem) Podróż troszkę z przygodami, bo w nocy/nad ranem jakiś pociąg towarowy zdewastował tory i podróż na około przez Kędzierzyn, pół godziny dłuższa...
Przystanek 2-gi - Tarnów. Widoki już troszkę górskie a dworzec.... Takich tutaj u mnie nie ma.....