Wybrałam się rano, pogoda była wyjątkowo senna a ja nie mogłam nawet wypić kawy, bo przy moich zarzutkach żołądkowo-przełykowych zostawiłabym ją na mojej pięknie-błękitnej owijce i byłyby plamy....
Musiałam najpierw pojechać do centrum po zapasową dętkę i tam na własne oczy zobaczyłam jaką armię rencistów i emerytów muszę utrzymywać ze swojej pensji... ;) I jeszcze na dodatek musiałam się wśród nich przeciskać bo babcie i dziadki łaziły po tym rynku jak koniki szachowe zarzucając co chwilę torebkami i siatami.
Na Makoszowych, koło kopalni, wymijałam armię wywrotek z węglem, od czego aż mi chrzęściło w zębach. W Przyszowicach wymijałam kolumny TIR-ów i dopiero gorąca herbata w budce z sokiem malinowym, która na szczęście była otwarta, ukoiła moje serce.
No i zimno mi było bo ubrałam się na 20 stopni a nie było tyle wcale a wcale :)
I teraz mnie bolą kolana bo to był pierwszy rajd na Peugocie po tygodniowej przerwie i powinnam jednak się pomęczyć z lżejszymi przełożeniami...
Jezu - skanowałam na urządzeniu wielofunkcyjnym HP PhotoSmart 2 kartki 1,5 godziny... Nie mogłam się po tym napić z koleżanką wina. Nie dało się :) I byłam w domu o 23. Ale urlop mam - wolno mi! :)
Niby pojechałam kupić parasolkę ale tak naprawdę to chciałam się powłóczyć. Parasolki nie było fajnej za to przywiozłam z biblioteki książkę "Kapuściński non-ficton" i rzeczy na całkiem przyzwoity obiad.
Przez pół dnia :) Do koleżanki uregulować opłaty za mieszkanie i towarzysko, potem do M1 na zakupy - zakupiłam masę wzorzystych rajstop i jedną chustę w lamparcie cętki :D