Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2016

Dystans całkowity:85.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:06:00
Średnia prędkość:10.00 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:21.25 km i 3h 00m
Więcej statystyk

Byczę się

Piątek, 23 września 2016 · Komentarze(1)

 trakcie heroicznej wyprawy do Nowicy przewiało mnie aż do szpiku kości. I nie ruszyłam się z domu przez następne 2 dni. A sama pogoda też mnie specjalnie nie zachęcała.
Dopiero trzeciego dnia pojechałam się powłóczyć. Pojechałam za Wysowę-Zdrój do Błychnarki i przejechałam granicę polsko-słowacką. Słowacja jak to Słowacja traktuje wszystkie swoje lasy wyjątkowo gospodarczo (włączając nawet ścisły rezerwat w Tatrach ;) ), więc szlak był mało urokliwą wycinką leśną, z ledwie zarośniętymi połaciami gruzo-szutru po bokach.


Łączka w BłychnarceWróciłam z powrotem na drugą stronę granicę walnęłam się na prawie 2 godziny na łąkę odrobić straty grzewcze. Radziecki wiatr robił swoje, więc opaliłam sobie co najwyżej buzię. Jednakże miło było posłuchać ryczących jeleni i popatrzeć na polskie chmurki przepędzane radzieckim wiatrem ;)





Niebo nad Błychnarką






Nowica i jeszcze dalej

Wtorek, 20 września 2016 · Komentarze(3)
Pogoda, no cóż. Nie padało, wiatr rozwiał mgły. Ale nawet jak je rozwiał, to wiał dalej jak popierniczony.
Taki okrutny, radziecki zimny wiatr.
Cały czas.

Cerkiew prawosławna w Uściu Gorlickim
Ale się wybrałam i to tak troszkę dalej. Z mojej Hańczowej dojechałam do Uścia Gorlickiego z kolejną piękną cerkwią prawosławną. Coś w tych cerkwiach jest, że jak człowiek przekroczy tą bramkę, czuję się jak u siebie w domu. Miło, ciepło, bezpiecznie. Bramka w formie budki była obowiązkowym elementem, przynajmniej w tamtych okolicach. Uwielbiałam je za to, że można się było tam schować przed deszczem i tym radzieckim wichrzyskiem.








Wrota cerkwi prawosławnej w Uściu Gorlickim



















Prawosławne, łemkowskie kapliczki też są równie urokliwe....
Łemkowska kapliczka w Skwirtnem



















Po-łemkowski Potem było dłuuugo, dłuugo, długo pod górę.
I tutaj chciałam przesłać pozdrowienia dla dziewczyny i chłopaka z psem za podarowane sezamki i ten pyszny domowy batonik z daktyli i orzechów. Wielkie dzięki, byliście kochani!

Na końcu tego dłuuugo, dłuugo, długo była Nowica - a dokładnie jej najwyżej położona końcówka z piękno chatą łemkowską.
Z chatą, sadem i obłędnym widokiem z "tarasu".

Przez całe prawie 2 tygodnie pobytu tutaj zastanawiałam się, czy dałabym radę żyć w takim miejscu. Wniosek nie był wesoły, bo nie do końca bym dała.



Po-łemkowskie jabłonki
Ale przez ten jeden moment, kiedy tam byłam, myślałam sobie że byłoby całkiem całkiem.

Bo mieć świat u stóp za każdym razem gdy się wychodzi z domu - bezcenne :)















Widok z ganku chaty w Nowicy



















Ja i po-łemkowski Chata wyglądała zdecydowanie na zamieszkaną, ale ja miałam moment bardzo krytyczny. Padałam na twarz, ciągle wiało, byłam głodna. Więc nie zważając na nic rozgościłam się na ławeczce na tarasie na jakąś godzinę. Nie wiało i miałam świat u stóp.













Ścieżynka w dół
A potem było to już była tylko połonina i zjazd w dół.
Połonina taka kilkukilometrowa, jak na tamte okolice przystało.
Parę kilometrów łąk przecinanych jakimś zagajniczkiem. Odludzie jakich mało.
Więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy nagle widzę kolejną po-łemkowską chałupkę. Ogrodzoną. Koło tej chatki stoi pickup i potężnych terenowy motocykl. I przez podwórko radośnie biegnie na oko 30-letni Bóg w kaloszkach a za nim piesek, golden-retriever.
Już wiem, gdzie się pochowali Mężczyźni :)

A po tym w dół, mozolny powrót asfaltem przez to nieszczęsne przewyższenie na krańcu Koziego Żebra. Zapamiętam je nie tylko z uwagi na nieludzką mordęgę, ale i galopujące krowy. Serio. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam galopujące stado krów. Nie tylko galopowały, ale potem bawiły się ze sobą bodąc się łebkami. Chyba podejrzały u jeleni...








A na deser, pomysłowy mostek :)
Pomysłowy mostek w Uściu Gorlickim

Pogoda poszła się paść

Poniedziałek, 19 września 2016 · Komentarze(1)
Dzień po Pierwszym rozpoznaniu pogoda poszła się paść gdzie indziej. Rozpoczął się zły, zimny wietrzny tydzień.
Tego dnia było mniej mokro, więc zrobiłam pętelkę podnóżem gór przez Wysową. Zahaczyłam o bar ośrodka kempingowego "Zacisze", gdzie spotkałam stado wałęsających się niemłodych mężczyzn sugerujących kelnerce gdzie powinna sobie włożyć piwo żeby im je ogrzać... Kwintesencja czaru ośrodków wczasowych...

Droga ze wspomnianego wpisu wyglądała już zupełnie inaczej...
Hańczowa-Skwiertne, przód, już we mgle
Hańczowa-Skwiertne, prawo już we mgle
Hańczowa-Skwiertne, tył, już we mgle
Hańczowa-Skwiertne, już we mgle © yoasia

Pierwsze rozpoznanie

Sobota, 17 września 2016 · Komentarze(0)
Miał być Regietów - z imprezą konną, ponoć także Danielem Olbrychskim i Bogusiem Lindą. Ale utknęłam na Kozim Żebrze. Była to jedna z najwyższych gór w mojej okolicy. I tam odnalazłam to, czego szukałam rok temu w okolicach Ustrzyk Dolnych. Piękny, kilkukilometrowy zjazd. 
Słowem wyjaśnienia - Beskid Niski to takie małe Bieszczady z bardzo charakterystycznym "profilem". Góry są poukładane równolegle w osi NW-SE, podłużne, mogą mieć nawet 10 km "długości". I wąskie - podejścia "boczne" są krótkie, ale bardzo mordercze ;)

Okolice Ustrzyk Dolnych były niestety doszczętnie zmasakrowane przez sprzęt leśny, z metrowymi koleinami. A tu nie :) Lasy piękne, dzikie i bardzo bardzo stare.

Kozie Żebro
Kozie Żebro © yoasia

I wielkie wykoszone pola-łąki z takim widokiemMiędzy Hańczową a Skwiertnym
Między Hańczową a Skwiertnym © yoasia

Hańczowa-Skwiertne
Hańczowa-Skwiertne © yoasia

Tam w ogóle co chwila, przy odrobinie podjazdowego wysiłku można było mieć świat u stóp. A każdy zakręt był jak z folderu o Szwajcarii.
Poniżej pełna panorama jednego z zakrętów pomiędzy Hańczową a Skwiertnym - takie tam 2 miejscowości.

Hańczowa-Skwiertne panorama - przód
Hańczowa-Skwiertne panorama - prawo
Hańczowa-Skwiertne panorama - tył
Hańczowa-Skwiertne panorama - lewo
Hańczowa-Skwiertne panorama © yoasia

Beskid Niski - podróż

Piątek, 16 września 2016 · Komentarze(2)
Jako że niezmiennie kocham podróże pociągami, więc tym razem również postarałam się dojechać tym pociągiem jak najdalej. Co skończyło się podróżą czterema różnymi środkami transportu - dwoma pociągami i dwoma PKSami. W sumie jakieś 12 godzin. Nie najmądrzej. Ale za to jak pięknie.
Cel: Hańczowa, Beskid Niski z zamiarem pobytu 1 tydzień + weekend.


Przystanek nr 1 - Opole (tutaj przesiadałam się na ekspresik do samego Tarnowa omijający Katowice szerokim łukiem)
Podróż troszkę z przygodami, bo w nocy/nad ranem jakiś pociąg towarowy zdewastował tory i podróż na około przez Kędzierzyn, pół godziny dłuższa...


Przystanek 2-gi - Tarnów.
Widoki już troszkę górskie a dworzec.... Takich tutaj u mnie nie ma.....

Peron w Tarnowie
Peron w Tarnowie © yoasia

Dworzec w Tarnowie
Dworzec w Tarnowie © yoasia

A potem już było ciężko. Dalej mam chorobę lokomocyjną, tak 30 lat temu. Podróż z Tarnowa do Gorlic, ledwie przeżyłam. Mimo, że autobus był naprawdę pięknym, nowoczesnym krążownikiem, to jak Boga kocham 10 razy chciałam wszystko pierdolić i wypełznąć z autobusu na byle jakim przystanku. Potem jeszcze z Gorlic do Hańczowej ze szkolną dziatwą
Gorlice
Gorlice © yoasia

I wreszcie, po 12 godzinach zapuściłam korzonki na prawie 2 tygodnie. Ciąg dalszy nastąpi....

Mój mały dom w Hańczowej
Mój mały dom w Hańczowej © yoasia