Jak już wpadłam na ten w miarę otwarty teren, to już z tego słońca zostały tylko czerwone chmurki. Obracam się coby zawrócić a tam wielki, piękny, świecący Księżyc...
I tak chyba w życiu jest, że się desperacko goni za tym Słońcem, żeby połapać choć te resztki, bo za chwilę całkiem zajdzie a wystarczy odpuścić i obrócić się... I im to Słońce bardziej zachodzi tym ten Księżyc większy i ładniejszy.
Jeśli jutro będzie podobna pogoda, to wyjadę dokładnie o tej samej porze z normalnym aparatem i wstawię porządne zdjątka
Dziś odkryłam jeden plus autostrady A1 która wcina się w moje okolice jak taran którego ani przeskoczyć ani obejść... Wzdłuż stworzyła się równoległa ziemista droga przez pola która jest po prostu idealna do biegania z psem w weekend. Jest długa, widoki piękne i nie muszę się martwić, że mój pies przestraszy jakieś bezbronne leśne zwierzę.
No i na dodatek okazało się, że obfituje w przeróżne "zbiorniki" wodne - i mój pies oczywiście musiał wykąpać się w KAŻDYM.
Z psiakiem do rodziców na Wielkanocne Śniadanie (przepyszne), wielkanocne ciasto i kawę, super film (Złoty Kompas). Odwiedziłam też koleżankę co na codzień siedzi w Irlandii.
Odkrywanie lasu na Maciejowie. Dróżki już powysychały i las stanął otworem/ No i żeśmy z Miszką pomknęły ;)
W moim psisku odezwała się dusza boberka
a ja niestety dostałam od Pepe mocno w kość - ogonową ;) Co tu kryć - pod koniec już umierałam na tym siodełku. A to dopiero pierwszy dzień weekendu...
2. Ja! Z wykrzyknikiem, bo mnie też należy się w końcu jakaś pamiątkowa fotka. Znalazłam pieniek no i przyznam że na to zdjęcie poświęciłam najwięcej czasu ;)
Rower jest super - ale moje pierwsze wrażenia z były.... ech.
Rower jest naprawdę duży - nic nie dało wczytywanie się we wszystkie możliwe tabelki, przymierzanie się do 17" Gianta. Zamówiłam go w sklepie ale przez allegro. Myślałam że przyjedzie do mnie malutki zwinna śmigałka a przyjechało wielkie bydlę. Wielkie, krnąbrne bydlę, które w ogóle nie zauważa że ja siedzę na siodełku i jedzie jak chce.
Zapalenie zatok jest nieubłagane, ale niestety Biblioteka Miejska też, więc musiałam zawieźć te książki, chcąc nie chcąc. Najpierw do jednej w centrum a potem (wzięłam ze sobą Miszkę) na Maciejów.
Najpierw do weterynarza - po tabletki odrobaczające i lek na rozwolnienie dla kota. Dostałam strzykawki wypełnione płynem z nakazem wsadzania ich kotu do buzi i aplikowania po 0.5 cm. Niestety - wyczucia nie mam i raz biedny Casillas zarobił nawet 1.5. Ale przeżył i nawet wyzdrowiał ;) A potem wzdłuż pól, coby się piesek mógł wyhasać - do M1 po żarcie dla kota i bombonierkę z cukierkami na urodziny taty.
Miałam w wykonany już wcześniej sposób przejechać z jednej strony lasu na drugą.
Zgubiłam się.
Musiałam przebrnąć przez masę rozmokniętych błotnistych ścieżek. Peugeot został zmuszony do odgrywania roli terenówki - naprawdę dawał z siebie wszystko - ale i tak parę razy musiałam go zarzucić na ramię i przetańczyć po gałęziach przez bagniska. Miszka skąpała się po uszy w jakimś dziwnym polu melioracyjnym. Przy ostatniej ścieżce gdzie musiałam przejechać kolejną porcję bagnisk - obiecałam sobie, że nawet jak tam będzie płot - to ja rower przerzucę, psa przerzucę ale już nie przejadą tą ścieżką z powrotem. I udało się - dotarłam do pięknego asfaltu !!!