Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy małe i duże

Dystans całkowity:3521.27 km (w terenie 102.20 km; 2.90%)
Czas w ruchu:234:23
Średnia prędkość:14.72 km/h
Maksymalna prędkość:41.26 km/h
Suma kalorii:5000 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:35.57 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Szklanka do herbaty i front atmosferyczny

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Obiecałam sobie, że pojadę do sklepu z porcelaną i szkłem w Żernicy kupić jakąś ładną szklankę do herbaty - nie porcelanowy kubek ale właśnie szklankę, z uszkiem, fikuśną.
Obiecałam sobie pojechać Peugeotem, ale wiatrzysko było takie, że potrzebowałam roweru z nieco większą masą...

Wiatrzysko było niemożebne i to na dodatek z kierunku północno-zachodniego - dokładnie tego w który jechałam. Droga techniczna wzdłuż autostrady była jednym wielkim tunerem aerodynamicznym - tam dzisiaj pierwszy raz w życiu zwymiotowałam w trakcie jazdy z wysiłku.

Ale dojechałam i to w godzinach pracy sklepu :) Potem, jak już miałam na południe to już sobie mogłam pojeździć.
A tak wygląda upolowana szklanka(wypełniona już gorącą herbatką)
Szklanka z Żernicy © yoasia


Po raz pierwszy w życiu odwiedziłam Knurów
Wreszcie u celu © yoasia

miasto z naprawdę niepowtarzalnymi reklamami. Myślałam, że ten klimat już całkiem zniknął z ulic, a tu jednak...
Z cyklu "Klimatyczne reklamy" © yoasia

Z Knurowa pojechałam przez Gierałtowice do Chudowa. Tuż przed Knurowem pytałam o drogę rowerzystę który strasznie się upierał, że on mi pokaże (bo akurat w tamtą stronę jedzie) skrót przez lasu którym wyjadę prawie do Gierałtowic. Przyznam się szczerze, że jakoś nie odważyłam się z nim jechać. Wysoki postawny facet - wiem że świat nie jest pełen zboczeńców, ale nie dałabym rady takiemu ;). Wykręciłam się "że chcę zobaczyć Knurów" i poszukam skrótu następnym razem.

W Chudowie siadłam sobie w kąciku (gdzie wiało dużo mniej :) ) i wypiłam gorącą herbatę (nawet podwójną - dostałam gratisową "dolewkę").
W Chudowie nie było NIKOGO. Nie było ani "niestety" motocyklistów ani "na szczęście" bachorków. Niestety do czasu. Nagle nie wiedzieć skąd zjawiło się dwóch facetów z trójką bachorków płci żeńskiej które po kilku minutach rozgrzewki zaczeły skakać na ławce i drzeć się w niebogłosy "Aj - aj - aj". Po prostu HORROR. Gdy jedno z nich nagle zwróciło uwagę na zawieszone na łańcuchu w roli żyrandola koło i ryknęło "Cio to", odpowiedziałam mu w myślach - "że to taka rzecz która jak ci spadnie na łeb to się wreszcie uspokoisz". Wizja "uspokojonych" bachorków poprawiła mi zdecydowanie nastrój a i po chwili panowie zabrali dziatwę na zamek.

Z Chudowa pojechałam już prosto do domu.
Mapka na pamiątkę...
.

Zabrzańska Masa Krytyczna

Piątek, 8 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Zabrzańska Masa Krytyczna © ZMK


Wlokłam się po Pepe do serwisu totalnym zbiegiem okoliczności tuż przed godziną 18-stą. Przechodzę przez rynek a na rynku Masa rowerzystów :) No i się zabrałam - nie tylko na masę ale i na ognisko na hałdach.

Na pamiątkę...

(cała galeria Masy)

No super po prostu było :). Miałam okazję na żywo zobaczyć kilku rowerzystów z bikestats - m. in. Dynia (wreszcie!) i właściciela niepowtarzalnej w
Zabrzu Meridy
:), upiec kiełbaski przy ognisku (daaaaaaaaaaawno nie miałam okazji) no i w życiu nie siedziałam na hałdach o 10-tej w nocy :) Ślicznie było.
9. Zabrzańska Masa Krytyczna © yoasia


I muszę podziękować Kubushowi za towarzystwo jego i jego kapitalnej lampki rowerowej podczas przejazdu przez las (Pepe nie ma jeszcze ani jednej...).
Podziękować też muszę chłopakom z którzy zaszczycili mnie fajnym towarzystwem pod samą furtkę do domu i wytłumaczyli tajemnicę wjechania po kładce przy 11 listopada (zawsze zazdrościłam wszystkim, którzy to potrafią) :D

Chudów i Mikołów

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
Najpierw pojechałam do Chudowa - w małej nadziei że znów zaczęli się tam pojawiać motocykliści. I moja mała nadzieja została nagrodzona !!!
Jak zaklinałam się w zeszłym roku, że tam już nigdy nie pojade, bo po zniknięciu motocyklistów Chudów opanowały rodziny z dziećmi, a ja nie będę robić 40 kilometrów żeby przyjechać na plac zabaw (!) to tym razem też było słychać wszechobecne płacze dzieci, ale tym razem były regularnie zagłuszane przez nadjeżdżające motocykle :D. Kupiłam sobie frytki, siadłam na ławeczce i przez pół godziny gapiłam się po prostu jak sroka w gnat :)

Potem udało mi się (mimo braku telefonu i google.maps) dojechać do Mikołowa i to nie ulicami tylko polami i lasem (widoki po drodze przez te pola - BOSKIE!!!) i zobaczyć drewniany kościółek (Mikołów-Paniówy).

Z powrotem się niestety przekonałam, że na wycieczkę pow. 50 km już muszę zabierać coś więcej niż jedną kanapeczkę - ale udało mi się dopaść z szaleństwem w oczach sklep, w kieszeni miałam dokładnie 1,75 i starczyło na Snickersa - to był najwspanialszy Snickers w moim życiu!

Wycieczka byłaby niebiańsko udana, gdybym jeszcze tylko nie odbierała telefonu od rodziców...

Alternatywny tytuł tej wycieczki mógłby brzmieć "Jak rodzice wchodzą mi na głowę"

Zdążyłam ledwie dojechać do ulicy Wolności gdy zadzwoniłam do mnie moja mama żaląc się iż ktoś ogołocił jej konto w World of Warcraft (moja mama jest zapalonym graczem), że ona nie potrafi sobie poradzić, a cytuje "ojciec ma wszystko w dupie". W trakcie rozmowy okazało się, że mój ostentacyjnie antynowinkowy ojciec nie zainstalował żadnego antywirusa, na komputerze usadowiły się aż 3. Złapałam się za głowę, bo wczoraj byłam u nich i pomagałam ojcu kupić polisę OC płacąc w przeglądarce swoją kartą kredytową (!).
W międzyczasie moja mama zdążyła w nerwach trzasnąć słuchawką, gdy oddzwoniłam do niej, spędziłam 20 minut w rowie tłumacząc działanie antywirusa, wysłuchując żali na ojca i w rowie rozładowywując cenne resztki baterii. Troszkę już miałam dosyć, ale w końcu to mama, gdy nagle słyszę:
     "No to Asiu ty teraz wracaj do domu i podłącz się do komputera..."
O mało nie padłam na ziemię obok mojego roweru. Ledwie udało mi się wykrztusić, że "absolutnie, bo ja jadę teraz do Mikołowa..." na co usłyszałam dramatycznie teatralnym i pełnym wyrzutu tonem:
     "No to ja sobie NIE PORADZĘ!!!"
Jakby się dało rąbnąć słuchawką to w tej chwili miałam ochotę to zrobić z największą siłą. Jedyne co mogłam to odpowiedzieć że "musi sobie sama poradzić" i nacisnąć odpowiedni klawisz ;)

Niestety moja komórka wytrzymała jeszcze tylko jedna sesję przeszukiwania map na google i choć widziałam po drodze wiele pięknych widoków i pięknych motocykli - nie mam ANI JEDNEGO zdjęcia.

Rajd po jeziorach

Sobota, 26 marca 2011 · Komentarze(0)
Przez Dzierżno Duże, Dzierżno Małe aż po cel czyli Pławniowice.

Trudna wycieczka - po pierwsze to MASAKRYCZNIE kluczyłam - pierwszy raz tu jechałam. Po drugie pogoda w kratkę, chmurną kratkę. Widoki niespecjalne - Dzierżno Duże - to minęłam z daleka. Dzierżno Małe - zasrane i zagrodzone ośrodkami. Jak dojechałam do Pławniowic, to już było po prostu nieładnie...
Jezioro Pławniowice © yoasia


Powrót przez wsie - Pławniowice jeszcze były urocze sympatyczne, Taciszów już taki sobie a jak wjechałam do Rzeczyc - Boooże jedyny - nędza z niechlujstwem - jak z żywcem wyjęte z Konopielki. Zrobiłabym zdjęcie jednej chałupiny - ale ktoś był w ogródku i głupio mi było.

Mapka jest orientacyjna, bo niestety nie potrafię w Google zaznaczyć przejazdów przez leśne drogi...
.

No ale jak mówi wietnamskie przysłowie "Kto chce jechać tylko w słońcu, daleko nie zajedzie", więc i takie wycieczki są potrzebne. No i mój rekordowy dystans na Pepe.

Za gwiazdami

Środa, 23 marca 2011 · Komentarze(1)
Przyjechałam z pracy po prostu WŚCIEKŁA. Jestem wściekła i zrezygnowana, mam dosyć naszych "dyrektorów" (średni stopnień kierowniczy w mojej firmie plus stopień najwyższy). Wracając marzyłam, żeby ten przystojny młody mężczyzna z Najwyższej Izby Kontroli który będzie u nas siedział przez 1,5 miesiąca wypatrzył co trzeba i CHWYCIŁ ICH WSZYSTKICH ZA MORDY i ukrócił to ich lekceważące podejście do wszystkiego (m. in. do swoich podwładnych).

Powściekałam się jeszcze w domu i w końcu, o 19:40 udało mi się wyjechać na rower. Pojechałam na ulicę Leśna - śliczna to ulica niesamowicie, końcówka cięgnie się brzegiem pól z nielicznymi domkami. A te gwiazdy tam... Boskie. Dojechałam do lasu, wróciłam się z powrotem do skrzyżowania i ... zawróciłam i pojechałam jeszcze raz :) Zaryzykowałam przejazd zupełnie ciemną końcówką - bo tam już widać jak się przesuwają gwiazdki nad drzewami jak się pędzi.

Pech chciał że na końcówce końcówki było auto i facet wychodzący z krzaków... Wyobraźnia mi taka wybuchła że do 30-stki w 2 sekundy :)

Niestety nie umiem jeszcze robić zdjęć w nocy (a rower jest całkiem dobrym statywem)

Do Forum - na ciuszkowe zakupy

Niedziela, 20 marca 2011 · Komentarze(0)
przez Ziemięcice, Przezchlebie, Kanał Gliwicki i Portową :D

Na pamiątkę mapka
.

i kanał gliwicki
Kanał Gliwicki © yoasia


Upolowałam wzorzyste rajstopki, pończoszki, podkolanka i prześliczną sukienkę żeby czasem dla odmiany wyglądać na rowerku ładnie, a nie w błocie od stóp do głów ;)
Niestety wyjechałam później niż powinnam - a o 13:15 zaczynał się finałowy bieg Pucharu Świata z Justyną Kowalczyk a ja z tego forum wyszłam o 13. Z tej desperacji jak depnęłam... Jak nigdy od Gliwic do samego końca ciorałam ulicą, 10 km pokonałam w 30 minut co daje moją rekordową życiowo średnia 20 km/h. Zaśliniona, zapłakana i zasmarkana wpadłam w połowie, więc udało mi się obejrzeć co nieco wraz z finiszem i dekoracja.

Terenowe cioranie w błocie

Sobota, 19 marca 2011 · Komentarze(0)
Inaczej nie da się tego nazwać...

Wzięłam Pepe i miałam nadzieję przejechać zgrabnie Las na Maciejowie i dojechać do Lasu Łabędzkiego który wydawał mi się pokryty ucywilizowanymi ścieżkami. A napotkałam ogrodzony drutem kolczastym poligon wojskowy który zajmował chyba 90% tego lasu. Cudem znalazłam sobie 4,5 km pętelkę na której były i podbiegi i trochę kamyków i zjeździk na którym bez pedałowania osiągałam 24 km/h :) Zrobiłam tą pętelkę 4 razy i niestety więcej nie bo przemokłam przy tym tak niemożebnie iż musiałam wracać, żeby ratować się przed odmrożeniem popędziłam z powrotem.
Podczas tego "z powrotem" osiągnęłam pełnię ubłocenia, bo pomyliłam wjazdy do lasu i na upartego pokonałam nie ten od strony osiedla Żerniki ale ten drugi...

Znawcy terenu wiedzą na pewno jak on wygląda... Tonęłam z Pepe w tych kałużach po moje kolana - ale przejechałam i to w 2 strony - w tamtą i powrotną :)

W domu okazało się że KAŻDA, ale to KAŻDA rzecz jaką miałam na sobie od kurtki po bieliznę była upierniczona... Rozbierając się utworzyłam taki stosik w kącie przedpokoju i potem ten stosik zgrabnie wylądował w pralce ;)

I na pamiątkę - przeurocze przedwiośnie w Lesie Łabędzkim:
Zatopiony las © yoasia

Rozgrzewka

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(10)
Kiedyś muszę zacząć starać się o te 5 tysięcy więc postanowiłam zacząć.
Wybierałam się jak sójka za morze, pół godziny zastanawiałam się jak się ubrać drugie pół się ubierałam, trzecie pół dopasowywałam kąt kierownicy i wysokość siodełka. Czwarte pół szukałam licznika - którego brak zawalił całą moją idee rozgrzewki więc wymyśliłam, że po prostu pojadę spokojniutko przez półtorej godziny na północny zachód i po 1,5 godziny zacznę wracać (i wpadnę na obiad do baru "Na rozdrożu").

Pogoda była śliczna, ubrałam spodnie przez kolanko i cienkie rajstopki (moje kolana wyglądają już po prostu "specyficznie" więc jedna blizna więcej nie zrobi różnicy :D), mam nadzieję że się choć troszkę opaliłam ;) i pooojechałam.

Po drodze pouśmiechałam się z napotkanymi rowerzystami, oprócz rowerzystów na kolarkach - jak Bozie kocham - WSZYSCY mieli okulary przeciwsłoneczne, zacięty wyraz twarzy i wzrok wbity do przodu. Mam nadzieję, że mnie się tak nie zrobi...

Dojechałam do wsi Łubie Dolne...
Finał podróży © yoasia

...gdzie dopadły mnie 2 dzikie bestie (ledwie uszłam z życiem na szczęście jedna bestia się nawet oswoiła...
Oswojona bestia © yoasia

... Gdy ruszyłam z powrotem psiaki znów dopadł drapieżny instynkt, ale byłam szybsza :P

A na końcu ja dopadłam jedzenie w baru "Na rozdrożu" - zjadłam talerz flaczków, talerz frytek i wypiłam 2 Coca-Cole.
Bar "Na rozdrożu" © yoasia

Uwielbiam tą knajpę - jest żywcem wyjęty z "Thelmy i Louise" albo "Brokeback Mountain". Stoi przy krzyżówce z której drogi ciągną się po horyzont a wokół rozciągają się pola - m. in. olbrzymie połacie rzepaku.

W domu przeliczyłam drogę na mapie google i wyszło 42 km - jak na mnie i jak na pierwszy raz po zimie - SUPER.

Z Miszką do lasu

Sobota, 12 lutego 2011 · Komentarze(1)
Z Miszką i nowym rowerem.

Rower jest super - ale moje pierwsze wrażenia z były.... ech.

Rower jest naprawdę duży - nic nie dało wczytywanie się we wszystkie możliwe tabelki, przymierzanie się do 17" Gianta. Zamówiłam go w sklepie ale przez allegro. Myślałam że przyjedzie do mnie malutki zwinna śmigałka a przyjechało wielkie bydlę. Wielkie, krnąbrne bydlę, które w ogóle nie zauważa że ja siedzę na siodełku i jedzie jak chce.
Świat z perspektywy... © yoasia


A ja się przyzwyczaiłam przez ten rok do jazdy po szosach, więc umordowałam się w tym lesie nieziemsko. A mój pies był jak zwykle zachwycony :)
Wczesną wiosną w lesie © yoasia

Usunęłam dziś słówko SKRADZIONY z nazwy mojego Felta - niech mi się pamięta z sentymentem a nie jako przykrość...

Do Gliwic - po okulary

Sobota, 6 listopada 2010 · Komentarze(0)
WRESZCIE.

Jak 2 tygodnie temu plastikowe okulary spadły niewinnie na kafelki i pękły na pół oglądam świat z punktu widzenia "krecika".
Ale już niedługo KONIEC. Wyjechałam po 9-tej do Gliwic, zaparkowałam przed salonem optyka. Badanie wzroku wykazało pogorszenie tylko jednego oka i tylko o 0.25. Wybrałam oprawki i za tydzień świat stanie się wyraźniejszy ;)

Plus masa miłych rzeczy po drodze:
- ochroniarz z budowy A1 który mnie zaprosił na kawę,
- przepięknie uśmiechnięty chłopak z budowy schodów pod Forum który bardzo chciał porozmawiać o tym, że "fajnie się musi jeździć takim rowerkiem",
- kierowca z którym się spotkaliśmy na ulicy - każde z nas po swojej stronie miało zaparkowane auto i przepuszczaliśmy się od ucha do ucha :D
- i park/las w Gliwicach...
Never ending story... © yoasia