Myślałam (i Sabina też) że będzie to taki dramat coś a'la Inni a okazało się być klasycznym dramatem psychologicznym "jak sobie poradzić po stracie dziecka". Ładnie zagrane, nie powiem, acz wyjątkowo ckliwe. A główna bohaterka - nie wiem dlaczego - przez pierwszą połowę filmu budziła we mnie taką antypatię, że się autentycznie skręcałam w fotelu.
Potem polazłyśmy na niecałą godzinkę do mekki wędrowców czyli stację BP na coś do picia i jedzenia, następną "niecałą godzinkę" przegadałyśmy na chodniku przed kinem - i zjechałam do domu o pierwszej w nocy. Akurat żeby zgarnąć kota z dworu (włóczy mi się zwierze po nocach masakrycznie - w tym miesiącu już 2 razy musiał nocować na dworze).
Z psiakiem do rodziców na Wielkanocne Śniadanie (przepyszne), wielkanocne ciasto i kawę, super film (Złoty Kompas). Odwiedziłam też koleżankę co na codzień siedzi w Irlandii.
Kupiłam sobie po południu w Lidlu przy Roosevelta naprawdę fajną "bluzeczkę trekingową". Niestety przymierzyć ją miałam okazję dopiero w domu no i rozmiarówka troszkę okazała się być zaniżona, więc pojechałam ją wymienić.
Wymieniłam a potem jakoś mnie wzięło na włóczenie no i pojechałam pięknym łajdackim labiryntem do domu (w trybie przyzwoitym ta wyprawa powinna mi zabrać 8 km).
Rozmiar większy okazał się z kolei być nieco luźny w przestrzeni okołożebrowej więc przejechałam ubrałam samą bluzeczkę (krótki rękawek ;) ) i przetestowałam w rześki wieczór (temperatura ok 5 stopni) czy mi po brzuszku nie wieje. Jakiegoś wielkiego efektu nie zauważyłam ale może troszkę, zresztą ładniej wyglądam w ciaśniejszej więc jutro ostatecznie wezmę z powrotem S-kę
Na chwilkę, bo i ona była umordowana (jej mama miała jedną wielką awarię kanalizacyjną u siebie w mieszkania) i ja tym rajdem do Pławniowic. Zgodnie posiedziałyśmy na kanapie przed telewizorem ("Seks w wielkim mieście", najgłupszy film jaki widziałam w życiu, ale jak człowiek jest zmęczony to mu wszystko jedno ;) ) i wróciłam do domu
Do koleżanki a potem z nią (już pieszo) na piwo do dawno niewidzianego, najbardziej sympatycznego ze znanych mi Libańczyków Nabila a potem na pyszną i odżywczą szpinakową pizzę w najbardziej sympatycznej ze znanych mi knajp w Zabrzu - Tukana.
Był to dla mnie bardzo ekstremalny weekend - po raz pierwszy w życiu 2 dni z rzędu przejechałam po ponad 40 km. Nigdy też w życiu nie przyjechałam z Gliwic do domu w ciągu 30 minut ;)
No i strasznie się cieszę, że Justyna Kowalczyk po raz trzeci odebrała tą Kryształową Kulę. Bardzo, bardzo, bardzo ją lubię i podziwiam i życzę jej coby w przyszłym roku zdobyła tą 4-tą. Życzę jej, żeby wymyśliła jak pokonać Maritkę cokolwiek ona tam bierze czy nie bierze. I na pamiątkę i na motywację umieszczam Justysię w moim blogu - bo jest po prostu super!
I mam cichą ale wielką prośbę - Boże spraw - jeśli wypracuję te 5 tysięcy, niech moje nóżki nie wyglądają tak jak nóżki Maritki Bjoergen...
Rowerem - pociągiem - rowerem. Najpierw na masaż kręgosłupa, potem na koleżanki która przyjechała z Irlandii a potem do rodziców pochwalić się nowym rowerkiem.
Ogólnie no odkrywam z powrotem "odważniejszą terenowo" jazdę. Dzisiaj zjechałam sobie z pierwszej ostrej górki i z pierwszych schodów (na razie takich małych 3-stopniowych na podwórku). Następnym razem spróbuję po nich wjechać :)
Mam po prostu sentyment wielki do tego święta i tyle. Więc wybrałam się wieczorem na komedię romantyczną "Cudowne lato". Pani przy kasie nie wypytywała mnie nachalnie czy 2 bilety a film był kapitalny. Bardzo urocza, bardzo czarna i bardzo miłosna komedia :)
A po filmie pojechałam do Mekki ludzi samotnych tymczasowo - tirowców, handlowców... czyli na herbatę i kanapkę w barze na stacji benzynowej. UWIELBIAM takie miejsca. Mój wujek jest TIR-owcem, więc może mam coś w genach ;)