Gdzie mnie dzisiaj nie było :D I w Urzędzie Miejskim w Sosnowcu, i u Mamuńci na obiadku, i jednym centrum handlowym w Zabrzu, i w drugim. Wszędzie, tylko nie w pracy :D
Po raz pierwszy od jesieni. Powłóczyłam się solidnie z koleżanką po mieście, odwiedziłyśmy 2 knajpy, zobaczyłam odremontowany rynek, jednym słowem przemiły wieczór.
No i zmieniła mi się cyfra dziesiątek o jedno oczko w górę...
Paris Hilton w jakimś wywiadzie powiedziała "Nie mogę uwierzyć, że kończę 30 lat! To straszne.". Ja uważam, że straszne jest że jestem w tym samym wieku i nie mam takiej góry pieniędzy...... ;)
Króciutko, tak żeby rowerek poczuł przedwiośnie. Zima była piękną, śnieżna, pokazała co potrafi, więc w zasadzie to styczeń mógłby być już taki "na granicy", luty - ciapa - a 1 marca....
PS> Niestety drogi które wyłoniły się spod śniegu..... w życiu nie widziałam takich zniszczeń - Hermisza która miała piękny asfalt jest teraz totalnie popękana w drobną siateczkę. Nie wiem czy to ten śnieg, temperaturę czy te pługi, czy wszystko razem - ale wyglądało to koszmarnie.
Po ciężkim dniu w pracy i porażce na polu naukowym zebrałam resztki sił, żeby pojechać do Kościoła Św. Anny na koncert kolęd i pastorałek w wykonaniu zespołu Śląsk. Ledwie się trzymałam na rowerze, ale warto było: kościół przepięknie przyozdobiony (tu muszę uznać wyższość śląskich kościołów jeśli chodzi o dbałość o dekoracje, naprawdę). No i te nasze nieco smutnawe kolędy w takim wykonaniu naprawdę nabierają uroku.
Na peronie miałam okazję zobaczyć na własne oczy legendarne przyjazdy TLK na które, cytuję kolej,"mimo że się ludzi prosi, żeby przekładali podróże na inne terminy to oni i tak wybierają te najbardziej przeładowane połączenia" (sic!). Do tych ludzi przyjechał totalnie załadowany (łącznie z korytarzami) pociąg z 3-4 wagonami drugiej klasy i chyba 1-dnym pierwszej...
Po jakichś 15 minutach UPYCHANIA się po możliwych kątach wagonów reszta osób z jak najbardziej zasłużonej wściekłości po prostu stała tak nie pozwalając pociągowi ruszyć:
Jakże bym go mogła inaczej spędzić jak nie pędząc z butelką szampana w plecaku do mojej koleżanki Sabiny :) (szampan wbrew obawom, nie wybuchł po drodze :D ) [POWRÓT]
Jak wyjechałam z domu o 6:30, tak wróciłam o 21:30. A w miedzyczasie - powrót do domu coby wypuścić psa i pogadać z kotem, potem pędem na dworzec do Sosnowca. Tam chwila pocieszenia - ciepły obiad u rodziców, potem na kręgosłup ale w międzyczasie...
Tu miałam swoją chwilę szczęścia zahaczyłam o Park wzdłuż rzeki i okazało się że aleje są kapitalnie odśnieżone (i jak zwykle pięknie oświetlone i obsadzone drzewami). No i rozpędziłam się tam ile dusza zapragnie...
W piękny, mroźny wieczór. Troszkę chorowałam ostatnimi dni niestety, no ale doświadczenia pokazują, że od siedzenia w domu się człowiekowi nie polepsza...
Prawie przez całą podróż na ławeczce po drugiej stronie przedziału siedział konduktor.... Na szczęście był zajęty zabawą z młodym psem - bokserem. A ja przy każdym "ciap" umierałam ;) Strumyczków zrobiło się kilkanaście i leciały jak górskie potoki pod same drzwi...