Gdy wracałam, po przejściu przez światła przy ul. 3-go Maja naszła mnie taka refleksja, że chyba jednak życie ułożyło mi się całkiem przyzwoicie, bo nie spędzam niedziel w takich miejscach....
Przez ostatnie dwa dni umierałam z powodu przeziębienia, zabetonowanego noska a jak tylko temperatura spadła do tych -4 stopni, które gwarantują przyzwoitą zimę.... Przeszło mi.
Psisko moje w depresji wielkiej już było po tym tygodniu, więc odprawiłam dziś wymianę opon na kolce i wzięłam go na kurację do lasu. Nadzwyczaj udaną:
Piszę o tym z przymrużeniem oka, bo owszem, są w Zabrzu są ludzie biedni - ale przede wszystkim jest bardzo wielu, którzy są niespotykanie zaradni ;)
I przekonałam się też dzisiaj, że jeżdżąc w SPD należy na zimę zainwestować nie tylko w neoprenki, ale także w buteleczkę rozmrażacza do zamków... Na szczęście nie boleśnie, bo jakby mi się ta nieprzypięta nóżka gdzieś ześlizgnęła,oj, by było :)
Las był zasypany TOTALNIE. Nie było to niestety jeszcze zmarzniętę - ani śnieg, ani to błocko pod śniegiem, więc naprawdę musiałam wspiąć się na wyżyny - umiejętności i umordowania. Za dużo też nie widziałam, bo sypało okrutnie i musiałam zdrowo ten daszek na oczka...
Marudzę tak ogólnie na wycieczki, bo niestety jeśli mieszkanie zmieniłam na lepsze, to las.... no za diabła nie można go porównać do lasu na Maciejowie. Już nie wspomnę o tej budowie średnicówki i tych zasiekach jakiedziś spotkałam ... Niby jest o wiele bardziej poprzecinany śnieżkami, ale jest dużo mniejszy i ogólnie to przypomina zarośnięte chaszczowisko... Głupio mi tak ostro pisać, no ale...
Mam szczęście posiadać taką koleżankę z którą można pojechać na sam koniec świata gdzie diabeł mówi nie tylko Dobranoc ale i Dzień Dobry.
I z tą właśnie koleżanką spędziłam kapitalnego Sylwestra na hałdzie pomiędzy Zabrzem a Gliwicami z buteleczką szampana w ręku (a wcześniej z piersiówką ;) )podziwiając sztuczne ognie nad obydwoma miastami i chyba Rudą Śląską też ;) No i z psem też (mam to szczęście posiadać psa który się nie boi wystrzałów i huków).
Byłyśmy tam po 11-stej, wypiłyśmy pogadałyśmy, a gdy nastała północ przez pół godziny popiskywałyśmy z radości, bo widok naprawdę OBŁĘDNY !!!
Na pamiątkę: nieco już zmarznięte bohaterki wieczoru ;)
Taka piękna dziś pogoda, żal nie wyjechać na rower...
Nieprawda. Żal mi było strasznie. Nie chciało mi się okropnie, marzyłam o tym żeby spędzić cały dzień w domu. Niestety 9 koła się samo nie zrobi i wyjechałam. Ale cierpiałam okrutnie Wygląda na to, że rozleniwiłam się psychicznie przez ten ostatni rok i łatwo nie będzie.
Jeszcze na dodatek pokłóciłam się z psem (niestety o zgrozo przy ludziach - przechodzili akurat z kijkami nordic'owymi - a ja, jak kłócę się z psem to nie przebieram w słowach...). Bo mój pies proszę Państwa jest debilem do kwadratu. Ja już się przyzwyczaiłam że się kąpie w rzeczkach/jeziorach w listopadzie, już tylko wzruszam ramionami gdy się kąpie w pierwszej połowie marca. Ale jeśli robi to na przełomie stycznia i grudnia, to naprawdę idzie wyjść z siebie. I wychodziłam - jakieś 20 razy, bo tyle razy zbiegał do tej rzeczki i z 5 razy się umoczył, w tym raz - że bryzgało z niego. Ryczałam że jest wspomnianym debilem do kwadratu, że przywiąże go do drzewa i takie tam...
W końcu jednak i ja się uspokoiłam i pies też a i las zaczął pokazywać swoje śliczne oblicze.
Były i górskie łąki, pięknie parujące jezioro solne.
A to moje koronne zdjęcie - żeby je zrobić musiałam wbiec na sam środek wielkiego torowiska towarowego. Niby parę minut wcześniej przez nie przechodziłam, ale jednak przemykać przez nie a stać na samym środku i robić zdjęcie - odczucie zupełnie inne :)
Fajne były te święta, ale zapomniałam odstawić mój inhibitor pompy protonowej (czytaj, lek na ograniczenie wydzielania kwasu żołądkowego niezbędnego do trawienia) i nie byłam w stanie sobie porządnie pojeść - parę kęsów ponad normę i 3 godziny chodzenia jak balonik. Eeeech.
Przyjechałam do siebie fajnie przed południem. Lodówkę miałam generalnie pustą. Z obiadem sobie poradziłam - wyciągnełam z zamrażarki mięsko, zjadłam z chlebkiem. Potem nabrałam ochoty na coś słodkiego, jak to w święta... No i się okazało, że jedyną słodkością jest buteleczka 25%-wej czekoladowej nalewki od wujka. Do wieczora wypiłam pół butelki.....
I jaki obrazek by pasował do takiego dnia świąt? Chyba ten.... (jeśli ktoś nie oglądał Love Actually - piosenkę wykonuje w filmie jeden z jego głównych bohaterów - stary, rozpijaczony rockman z przeszłością Billy Mack. Na początku filmu obiecuje na antenie radiowej, że jeśli jego piosenka zostanie świątecznym przebojem nr 1, on ją wykona nago. I na koniec filmu robi to :) )
W życiu bym nie przypuszczała, że na samym początku grudnia spadnie taki piękny śnieg.
Nie mam się o czym rozpisywać, bo mi się wszystko ostatnio wydaje do chrzanu - ale dzisiaj w tym lesie wyłam ze szczęścia ;) A pies leciał w parterze wariackim zygzakiem z jednej strony ścieżki na drugą.