Gdybym wiedziała że ten poranny wyjazd się tak skończy, to bym wzięła porządny aparat...
Naprawdę z ręką na sercu mogę powiedzieć, że pogranicze Sośnicy i Zabrza to przepiękne tereny zjazdowe. Hopkowania nad "jeziorem" jest już naprawdę imponującym obiektem z platformami już nie tylko do skakania a latania. Kolejne obszary są rekultywowane - porastają trawą i ścieżkami :)
I ja dzisiaj znalazłam tam swoją górę. Zjazd nie jest ekstremalnie stromy, ale bardzo "perspektywiczny" a to potrafi zatrzymać ślinę w gardle nie tylko z zachwytu ;) Jego zwieńczeniem jest tak cieniutka ścieżka w dole.
I Miszka ;)
Zdjęcia całości niestety nie mam dobrego, obiecuję wstawić jak tylko tam wrócę. Napiszę tylko że wchodziłam z rowerem na plecach...
A lokalizacja (bardzo dokładna, chociaż tu się telefon sprawił)... A to widok z drugiej hałdy
Aaaach, zapomniałabym wspomnieć o mojej nauce skakania. Dzisiaj udał mi się pierwszy mały skoczek. I skończył się na drzewie.... Coś jakoś nierówno zrobiłam i poleciałam zupełnie tam gdzie nie powinnam (tam jest skarpa w dół do rzeki....)
Ścigałam się z moim psem po lasach, ale na górskie trasy z rowerem nie zabrałam go przyznaję nigdy. Ale kiedyś trzeba, zwłaszcza że wyjazd całodniowy to spora logistyka, bo trzeba psiaka do hotelu. Wybrałam sobie na mapie małą pętelkę koło Ustronia (Polany) przez Równicę, koło Palenicy. No i strzał w dziesiątkę. Co prawda dojazd okropnie długi, pociągi co 4 godziny, ale psu nie odcina prądu w połowie, ani pod koniec - a to najważniejsze. No i teren zupełni innych niż w okolicach Bielska. Nie ma takich rzek z tymi wielkich luźnymi kamieniami. Cieszy, ale przekonałam się, że te luźne mają jedną zaletę - przesuwają się jak się w nie wjedzie ;)
A te tutaj nie.... I jeszcze totalnie zasypane liśćmi. Może to i dobrze ? Co z oczu to z serca...
To był drugi "nasz" wyjazd w to miejsce. Tym razem pogoda była przepiękna, więc nie musiałam się gonić, żeby zdążyć z powrotem na 13-stą. Miałam trochę czasu żeby wdrapać się na Palenicę i zlokalizować te trasy zjazdowe. Trasy zlokalizowane, planuję wyjazd na 11-go listopada.
To są w ogóle moje pierwsze tak późno-jesienne wypady. Normalnie kończyłam sezon w okolicach września. Ale w tym roku wyszło że kupiłam rower dopiero pod koniec października. No i chyba wyszło mi to na dobre ;)
Wyszło mi, że miałam 2,5 letnią przerwę w prowadzeniu bloga.
Jeżdżę dalej, choć już troszkę inaczej. Przybył mi jeden rower
i kilka bransoletek.
Pies dalej trzyma się nader przyzwoicie. Licznika aktualnie nie posiadam, więc pewnie to nie jest przyzwoity początek, na prowadzenie bloga, no ale cóż.
Przechowałam go jeden dzień w domu, żeby wszystko wyschło i odpadło, bo na myjni na BP wisi kartka, że nie można przyjeżdżać ubłoconymi pojazdami i że grozi za to jakaś potężna kara.
A ja sobie stałam środku tego wszystkiego z prawą bucikiem na konarze i z brakiem perspektyw na postawienie drugiego bucika inaczej niż po kostki w błocie ;) I tak sobie stałam, klęłam na cały głos w najlepsze, a zza ogrodzenia patrzył na mnie ubawiony ochroniarz....
Rafał Sonik wygrał Dakar a Krzysiu Hołowczyc stanął na podium (trzecie miejsce)!
Dlatego im poświęcam mój dzisiejszy wpis. Dedykuję go również Lai Sainz-Pra Gilbert - kobiecie, która na motocyklu ukończyła Dakar w pierwszej dziesiątce. I Cameli Liparoti na quadzie, która co roku kończy Dakar w pierwszej dwudziestce. na totalnym marginesie - jeździłam dzisiaj z Miszką po lesie
A na deser - najmagiczniejsze wg mnie miejsce tegorocznego Dakaru . Słona pustynia w Uyuni
A na koniec mój osobisty apel - kochani, trzymajcie kciuki za polską załogę polskiego jachtu Selma, która właśnie stara się, jako pierwsza jachtowa załoga w historii i na świecie dopłynąć (i wrócić) do Zatoki Wielorybów. Zatoka Wielorybów to najbliższy biegunowi południowemu kawałek wody. Jachtem nie dopłynął tam jeszcze nikt.
I się wczoraj przekonałam - że moim aktualnym telefonem też da się takie robić.... Pies sobie latał a ja oddałam się na dobre pół godziny aspektom logistycznym i technicznym. Powstało jedno zdjęcie....
Postanowiłam się wybrać głebiej w las no i miałam dużo przemyśleń z tym związanych. Na ile rozmarzło ? Na ile znów zamarzło ? Co z tego skoro kałuża niby z wierzchu rozmarznięta woda - jak pod spodem czysty mokry lód ? Przypomniały mi się moje rozdarte na kolanie spodnie z zeszłego roku - gdy zlekceważyłam zamarzniętą grudkę ziemi wysokości paru centymetrów i chciałam wziąć ją w poprzek. Ubierałam/rozbierałam się z godzinę (autentycznie) i w końcu zdecydowałam się na wersję asekuracyjną.
Plus ochraniacze na kolana - jak mam, to co się będę martwić o spodnie ;). A gruchnięcie o taką zamarzniętą ziemię - ból nie z tej ziemi. Jak już się tak poubierałam, to dałam sobie potem odrobinę satysfakcji na najgorszych drogach
Oj działo się w tym lesie. Pod koniec stałam sobie pod drzewkiem z termosem z herbatą a wokół szalała najprawdziwsza śnieżna zamieć. Ale fajnie tak czasem poczuć potęgę przyrody...