Do koleżanki - połączone z przebiegnięciem psa, bo coś mi się upasł.
Nabieram przerażającego przekonania że Casillas jest zwierzęciem typowo nocnym. W dzień leży tak, że się czasem boje czy nie ma jakiejś ukrytej choroby a punkt 12-sta w nocy zaczyna ganiać po mieszkaniu jak Pigmej po dżungli...
Po nieudanym spotkaniu niedzielnym w Chudowie - powtórka - kawa w Gliwicach. Powyżalałyśmy się ile wlezie i doszczętnie. I dobrze nam to obydwu zrobiło :)
Po raz pierwszy pojechałam na trening do mojego nowego klubu. Wcześniej miałam na basen 4 km - teraz mam prawie 14. To taka drobna różnica, która sprawiła, że w drodze powrotnej po prostu spadałam z roweru a na skrzyżowaniach nuciłam pod nosem "Asia chce do doooomu". POWAŻNIE :)
Znów zaczynam od nowa, więc znów na basenie nie mam do kogo buzi otworzyć. To raz. Pocieszało mnie to, że jestem umówiona z koleżanką z pracy - niestety psia krew zapomniałam telefonu. Ale: - udało mi się przypomnieć rzucony od niechcenia adres, - przeprowadziłam wywiad środowiskowy i odnalazłam właściwą klatkę, - wyprosiłam sąsiadkę aby mnie wpuściła na klatkę (pamiętam, jak wspominała o zepsutym domofonie). No i niestety minęłyśmy się. A wszystko przez to, że nie wzięłam tego cholernego telefonu.
A na koniec jeszcze Kasia Glinka przegrała finał Tańca z Gwiazdami...
Zanim ułożyłam się na leżance w gabinecie - zrobiłam małe kółeczko po okolicznym parku, który jest najpiękniejszy parkiem w Sosnowcu. Jest to po prostu jedna wielka aleja pomiędzy rzeką a jeziorem z mnóstwem wierzb, drzew i topoli.
Pojechałam najpierw do mamy, aby wręczyć jej prezent z okazji Dnia Mamy a potem do mojego kochanego rehabilitanta który troskliwie zajął się moją szyją. A ja sobie ponarzekałam na tej leżance ile wlezie. Kończę prawie półgodzinne narzekanie i wtedy słyszę z góry: "No, to może się teraz wyciszysz z tym motocyklem...".
Spokojnie i powolutku pojechałam na ostatni trening nurkowy - niby trening, no bo pływać nie bardzo. A ostatni dlatego, że z własnych prywatnych powodów odchodzę z mojego klubu nurkowego no i tak pojechałam się pożegnać. Smutno troszkę, bo zżyłam się trochę - byłam tam 4 lata. Ale czasem trzeba.
I na chwilę obecną jestem nurkiem bezpańskim - taki Ronin ze mnie po prostu ;)