Dziś już na szczęście nie padało, a nawet było naprawdę ładnie. W trakcie powrotu z pracy upolowałam w mięsnym wędlinki dla siebie i takiego ślicznego gnacika dla mojego psa...
Gnacik zdziałał cuda - mój nadpobudliwy i zamęczający mnie pies od godziny przeszło leży rozpłaszczony w kąciku i ani nie spojrzy na mnie jak koło niego przechodzę ;)
Po raz pierwszy pojechałam na trening do mojego nowego klubu. Wcześniej miałam na basen 4 km - teraz mam prawie 14. To taka drobna różnica, która sprawiła, że w drodze powrotnej po prostu spadałam z roweru a na skrzyżowaniach nuciłam pod nosem "Asia chce do doooomu". POWAŻNIE :)
Znów zaczynam od nowa, więc znów na basenie nie mam do kogo buzi otworzyć. To raz. Pocieszało mnie to, że jestem umówiona z koleżanką z pracy - niestety psia krew zapomniałam telefonu. Ale: - udało mi się przypomnieć rzucony od niechcenia adres, - przeprowadziłam wywiad środowiskowy i odnalazłam właściwą klatkę, - wyprosiłam sąsiadkę aby mnie wpuściła na klatkę (pamiętam, jak wspominała o zepsutym domofonie). No i niestety minęłyśmy się. A wszystko przez to, że nie wzięłam tego cholernego telefonu.
A na koniec jeszcze Kasia Glinka przegrała finał Tańca z Gwiazdami...
Kapitalna wycieczka - z koleżanką - na dodatek późnym popołudniem, więc mimo rekordowych upałów - było naprawdę fajnie.
Niestety motocyklistów jak nie było tak nie ma. Coś się jednak niefajnego musiało zdarzyć i miejsce straciło 90% uroku Namówiłam koleżankę, żeby przyjechać w czwartek, bo wtedy jeszcze ten urok można odnaleźć.