Po nieudanym spotkaniu niedzielnym w Chudowie - powtórka - kawa w Gliwicach. Powyżalałyśmy się ile wlezie i doszczętnie. I dobrze nam to obydwu zrobiło :)
Najpierw serwis w domu - generalne czyszczenie rowerka - z rozpuszczalnikiem Nitro w roli głównej /jestem nim szczerze zachwycona - a ten zapach... ;) /
A potem do serwisu (z zepsutym łańcuchem) - jak z górki to nawet nawet a jak pod górkę - to jak Syzyf. W serwisie dostałam w prezencie spinkę do łańcucha na przyszłe wypadki i zakupiłam takie oto cosik:
Z małą katastrofą - jakieś 2 km przed Chudowem - umówiłam się tam z koleżanką - rozszczepiło mi się ogniwo łańcucha. Dalsza część to żółwie tempo lewą stroną jezdni, kupa przekleństw, rozpaczliwy telefon do znajomego. A z koleżanką zamieniłam 3 zdania. Takie wycieczki źle się wspomina i opisuje..
Lata całe nie widziałam jednej z moich najbardziej ulubionych cioci, więc postanowiłam połączyć jedno i drugie i pojechałam do niej na rowerze. Wybrałam drogę okrężną - nie DK94 a okoliczne wsie. Droga ta dostarczyła mi wiele przeżyć i adrenalinki z najpopularniejszego gatunku "Którędy do cholery mam jechać". I dużo pedałowania - zrobiłam jednym ciągiem 71,25 km w czasie 3:23 h i to jest mój oficjalny nowy życiowy rekord.
Był to też mój rowerowy raj - po codziennym przebijaniu się przez miasto praktycznie przez całe 70 km nie musiałam zsiadać i przeprowadzać roweru. A samochody które mnie wymijały to zmieściłyby się w liczbie 10.
Miałam zamiar robić zdjęcia w każdej z mijanych wsi - i próbowałam - ale tak naprawdę najważniejsze było to miejsce - w którym zaryczałam z radości.