Bynajmniej od pewnego momentu - bo do 17-stej siedziałyśmy z koleżanką jak na szpilkach i wydzwaniałyśmy, bo padało...
Ale wyjechałyśmy w końcu, słońce też wyszło na dobre i pojechałyśmy w stronę Marcela. Przewłóczyłyśmy się przez Las Łabędzki - wjechałyśmy za chłopakiem-rowerzystą, niestety jego zgubiłyśmy a same znalazłyśmy się na ścieżce w chaszczach - takich prawie 2,5 metrowych :) Uczucie nie z tej ziemi :D
A z powrotem dobrze po 22-giej na wysokości Gliwic nieoczekiwanie spotkałam znajomych chłopaków z Masy. Górą z górą się nie zejdzie, ale rowerzyści jak te marcujące koty po nocy, zawsze :D
Niestety kolejny dzień z deszczem. Wybrałam się w odwiedziny do rodziców. Dojechałam jednak tylko do Szopienic i stamtąd przez parki do Sosnowca. Chyba nie tylko ja już miałam dość tego deszczu, bo w naprawdę szerokiej alejce parkowej zakorkowaliśmy się z dwoma Paniami "Nordic Walking" i chłopakiem "Jogging" :)
Rano było, mimo tego deszczu fajnie i ciepło. Po południu już niestety dużo gorzej - ale przejechałam do tych Szopienic.
A teraz słyszę w telewizorze że od wtorku już piękne gorące sierpniowe lato. YUUUUPIIIIII !!!
Tym razem wybrałyśmy się aż w trójkę. Była niesamowicie piękna pogoda i było niesamowicie sympatycznie. Pokluczyłyśmy po wąskich ścieżkach Lasu Łabędzkiego - koleżanka na rowerze miejskim pokazała na co ją stać :)
U Marcela siadłyśmy w ogródku, w pełnym słoneczku... Byłyśmy tego wieczoru z tymi naszymi rowerami lokalną atrakcją - jeden ze stałych bywalców przyszedł do nas i nieśmiało zapytał, czy te koła to nasze, bo jego kolega chciałby się przejechać.... Zażartowałyśmy, żeby sobie wybrał na którym chce - po krótkiej debacie na osobności wyszło że niestety trzeba mu będzie dać MÓJ rower - bo Panowie byli już porządnie wstawieni a mój "ma najszersze opony"...
Na szczęście przejażdżka nie doszła do skutku ale dostałyśmy od Panów za życzliwość po kuflu piwa :D
We mnie też się życie obudziło i zapragnęłam znaleźć się gdzieś dalej niż 10 km od domu. Moja koleżanka Sabina też, więc pojechałyśmy do znanej mi ze słyszenia knajpy "U Marcela" (tak naprawdę Cafe-Marcel) do gliwickich Łabęd.
Super nam się udał ten wyjazd - wreszcie miałam okazję zobaczyć piękno Kanału Gliwickiego
Potem wjechałyśmy do samego serca Łabęd. Też tętniły życiem - każda ławka i brama :) Spragnione tego życia dotarłyśmy do knajpy - bardzo przesympatycznej - i wypiłyśmy upragnione piwo. Sączyłyśmy to piwo baaardzo długo, potem poprosiłyśmy o ciepłą herbatę na drogę i dobrze po 9-tej wyszłyśmy.
Mężczyźni w Łabędach - także przesympatyczni. Zanim odjechałyśmy dostałam od jednego numer telefonu - w razie jakby łańcuch mi spadł i trzeba było wieźć samochodem :)
Łańcuch mi na szczęście/nieszczęście się nie rozwalił - za to rozwalił mi się zamek od torebki i CUDEM dojechałam ze wszystkim co domu.