Zdecydowanie jednak polecam jeżdżenie na eliminacje - zupełnie inna widownia, zupełnie inna, bardziej entuzjastyczna atmosfera, nikt nikogo nie przegania bo przyniósł super aparat i "chce robić zdjęcia".
No ale jedno było kapitalne - POGODA. Przez całą drogę jechałam w huczących odgłosach wiatru i gigantycznych chmurzyskach.
Pojechałam rowerem pociągiem do Sosnowca. Najpierw się okazało że nie do końca potrzebnie przyjechałam bo informacja na pkt.pl o tym że poczta na Gospodarczej z jakiej miałam odebrać polecony jest czynna w soboty była no cóż... bzdurą po prostu była ;)
Potem wpadłam do rodziców i z powrotem pojechałam do Szopienic Południowych. Każdy kto widział ten "dworzec" wie że na dole nie uświadczysz rozkładu jazdy i niestety wybrałam na chybił trafił zły peron i oglądałam swój pociąg ze sporej odległości. Następny był za godzinę, upał był jak diabli więc, dzięki wskazówkom przesympatycznego chłopaka odnalazłam sklep, zakupiłam butelkę nie do końca zimnego piwa (teraz już wiem jak lodówka się nie świeci to znaczy że jest źle ;) ) i siadłam sobie na peronie na betonowej płycie (ławek nie uświadczysz tak samo jak rozkładu) w cieniu budynku peronowego
i wtedy napatoczyła się leciwa pani zbierająca puszki.
Z uprzejmości wskazałam jej jeszcze jedną leżącą w trawie i wtedy wywiązał się monolog. Pani zaczęła narzekać, że jakaś sąsiadka się zdziwiła że ona tak ładnie ubrana a puszki zbiera - na co odparłam grzecznie że chce się ładnie wyglądać niezależnie od tego co się robi i potem się nasłuchałam że ooooj....
Najpierw coś tam o remoncie, że mam ładny rower a potem zeszła na swoje córki i w taki o to sposób poinformowała mnie iż mają każda 2-jkę dzieci o niestalonym ojcostwie: tak kur...a, mają dzieciaki, same kur..a nie wiedzą z którym! Nalali takiej wódki, rozłożyła dupę w parku i właził kur..a kto chciał!
Potem otrzymałam poradę życiową Ładna jesteś, znajdź sobie porządnego chłopaka, nie zadawaj się z tymi skur..ysynami!
Grzecznie podziękowałam i odwdzięczyłam się równie życiowo, żeby nie złaziła po te puszki na tory, bo przejeżdża tu dużo pospiesznych bez zatrzymywania się i pożegnałyśmy się. Pani poszła a ja zostałam pod wrażeniem tej szczerej rozmowy aż do odjazdu pociągu ;)
T.O B.Y.Ł.A N.A.J.B.A.R.D.Z.I.E.J K.A.P.I.T.A.L.N.A R.Z.E.C.Z J.A.K.Ą. W.I.D.Z.I.A.Ł.A.M W Ż.Y.C.I.U !!!
W drugim dniu pogodą zachowywała się już całkiem jak trzeba i w ramach Festiwalu Ulicznicy w Parku Chopina odbyły się drugie eliminacje teatrów ognia - Boooooże co tam się działo na tej scenie !!! Przedstawienia były super, do oryginalnej muzyki - 4 godzinny maraton podczas którego można było zobaczyć po prostu CUDA.
Zaczęło się od inscenizacji z kopalni (w tle był leciał filmik ze zjazdem windą, plątaniem się po korytarzach)
Siedziałam i myślałam tylko - Boooże też tak chcę zrobić w pracy - autentycznie :). Monitor spalił się tak, że w pewnym momencie zainterweniowali strażacy z gaśnicami i po chwili cała moja strona widowni siedziała uradowana w oparach gaśnic i spalonego plastkiku :D
To są właśnie wieczory które wyrywają człowieka z życiowych kolein i pokazują radosną i szaloną stronę życia - naprawdę!
Dziś są finały i coś mi się wydaje - mimo że będą to powtórki - że i tak tam będę....
Nie mogłabym też pominąć srozmowy która w pewnym momencie (już dość późnym ok północy) słyszałam po prawej stronie :D Dwóch chłopaków rozmawiało pijacko acz szczerze o dziewczynach i to naprawdę oryginalnie. Baaardzo musiałam powstrzymywać uśmiech bo usłyszałam że: - dziewczyny muszą mieć w sobie energię, ogień żeby umieć zrobić czasem rozpierduchę - że muszą mieć swoje pasje i przy tym młode piździelskie serce - że jesteśmy takie same jak oni, też myślimy i to czasem nawet lepiej i najgorsze jest to, że nie dajemy facetom [drugiej] szansy - i dużo innych A na koniec jeden z nich przytulił się do mojego roweru (opartego o drzewo) i zasnął. Chcąc nie chcąc musiałam zostać do końca (piewrsza w nocy), bo przecież nie wyrwę brutalnie takiemu fajnemu chłopakowi misia przytulanki :)
Uroczysta, bo jubileuszowa i 13-sta. Kółeczko było bardzo skrócone i wylądowaliśmy na dziedzińcu Kopalni Guido w ogródku z ławeczkami, przepysznym daniem a'la bogracz (piwo też się znalazło ;) ).
Z jubileuszowej okazji dostałam super mapę Zabrza z pozaznaczanymi ścieżkami rowerowymi (to już super nie było, bo pomijając obwodnicę widać na tej mapie jak opłakany jest stan ścieżkowy w Zabrzu), nasz Fotograf dorobił się dredów niczym Bob Marley a dziewczyny pięknych girland kwiatów :)
Potem odbyło się jeszcze standardowe After Party - na które niestety nie pojechałam (z racji tego że jutro wybieram się wcześnie rano do Krakowa) ale za to miałam okazję pokazać chłopakom troszkę nocnego Zabrza i użyczyć podwórka do naprawy dętki.
Suma sumarum niestety dzień skończył się TRAGICZNIE. Wracałam ze ścieżki wzdłuż PGRów gdzie odwiozłam chłopaków, jadę moją ulicą i nagle słyszę takie przeraźliwe miau - miau i widzę na ulicy potrącanego przez jakiegoś blaszanego PALANTA kota. Wzięłam to biedactwo na ręce - ktoś mi powiedział gdzie on może mieszkać - dzwoniłam jak głupia, nikt nie otwierał, nie minęły 3 minuty jak ten kot (pewnie na skutek krwotoku wewnętrznego) ZMARŁ MI NA RĘKACH. Uczucie po prostu okropne. Jemu pewnie lepiej było tak niż umierać na tym cholernym asfalcie - ale dla mnie to było straszne.