Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:779.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:46
Średnia prędkość:14.23 km/h
Maksymalna prędkość:33.90 km/h
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:23.62 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Do pracy - z pracy

Czwartek, 12 maja 2011 · Komentarze(1)
I do dentysty na końcową szlifierke ;)

Dostałam dzisiaj HITOWY filmik nakręcony na ostatniej Masie Krytycznej na której byłam - kluczowy dialog dwóch Pań w dojrzałym wieku w 1:17 filmu - polecam do obejrzenia - BARDZO BUDUJĄCY!!!

.

Pustynia Błędowska

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(2)
Tak jak sobie obiecałam, pojechałam poprawić fatalne wrażenia z ostatniej wycieczki do Błędowa. Wsiadłam w dokładnie ten sam pociąg i pojechałam do Sławkowa. Pogoda miała być super - wysiadam na dworcu Katowice-Zawodzie celem przesiadki a tam IDENTYCZNE chmurzyska jak w zeszłym tygodniu. Zmroziło mnie do szpiku kości, przecież Błędów to nie szczyt himalajski żeby aż takie przeszkody - ale na szczęście z czasem okazało się chmurki były lokalne. No i dojechałam do tej mojej Pustyni Błędowskiej.

Przejechałam znów przez tą zjazdówkę którą się zachwycałam - na spokojniejszym odcinku wygląda ona tak:
Zjazdówka przed Laskami © yoasia


potem tylko przejazd przez Laski - już w pełnym słońcu, trochę szlaku w lesie i mój cel - Pustynia Błędowska od strony zachodniej (zarośniętej). Główny szlak transpustynny żółty, którego się trzymałam był jedną wielką kupą żółtego sypkiego piachu więc starałam się jechać między drzewami - tam piasek był "nieco" przyjaźniejszy.

W sumie wgryzłam się w tą pustynię na 4 km wgłąb, zdobyłam mnóstwo nowych umiejętności techniki jazdy okupionych pakowaniem się w drzewa, niezliczoną ilością podpórek i jednym 100 %-wym uziemieniem (znaczy się zwaliłam się z rowerem na bok ;-) ) i dostałam gigantyczną lekcję pokory wobec Pustyni.
    to zdjęcie w punkcie do którego dotarłam i zawróciłam
W sercu Pustyni Błędowskiej © yoasia


     a tak wyglądał teren wokół głównego szlaku, po którym jechałam
Pepe na Pustyni © yoasia

Pepe na pustyni © yoasia


Nic więcej nie napiszę, bo był to dla mnie tak morderczy wysiłek, że nawet jak coś się działo po drodze, to nie pamiętam :D Po szczęśliwym wyjechaniu z powrotem, rozłożyłam mapkę, wytyczyłam drogę do miejscowości Chechło i z wizją obiadku popędziłam tamże.
Jadę, jadę, jadę, wjeżdżam czerwonym szlakiem w las i co widzę? Widzę że szlak jest miniaturką Pustyni Błędowskiej. Rączki mi opadły, kolanka się ugięły ale w głowie znów zawyła wizja tego obiadku więc wzięłam mapkę, wyliczyłam że ten odcinek ma raptem 2 km więc ruszyłam i wykorzystałam nowo zdobyte umiejętności.
I o ile Pustynia Błędowska rzuciła mnie na kolana, to ten szlak był miłym wyzwaniem i udało mi się przejechać przez niego naprawdę koncertowo.

Dojechałam do Chechła i tam była moja nagroda - odnalazłam przesympatyczną knajpkę z prześliczną fontanną
Fontanna knajpki w Chechle © yoasia

z mocno zabudowanym drewnianym ogródkiem gdzie nie docierał ten nieszczęsny wiatr. Wypiłam wielki kubek gorącej herbatki, pożarłam wielki talerz zupki i wszystkie 4 kromki chlebka.

A to ja i Pepe - na pamiątkę mojej pierwszej Pustynnej Wyprawy.
Ja i mój rower © yoasia

Gliwicka Masa Krytyczna

Piątek, 6 maja 2011 · Komentarze(0)
Gliwicka Masa Krytyczna © GMK


Zajechałam (nieco z wywieszonym ozorkiem), przejechałam (byłam na gliwickiej masie po raz pierwszy) potem pojechałam do koleżanki na kawę i o 11-stej wieczorem przyżeglowałam do domu. Cieszę się, że jeszcze mi wychodzą takie późne powroty z Gliwic. Ziewałam u niej na kanapie strasznie już, ale jak tylko wsiadłam na rower to mi się włączył autopilot ze wspomaganiem i jechało mi się całkiem przyzwoicie :) Po zejściu z roweru w Zabrzu przed własnym płotem niemoc wróciła, ale do łóżka miałam już tylko 12 metrów a nie 12 kilometrów ;)

No i mogę odhaczyć 2-gi z moich 5-ciu tysięcy kilometrów :)

Załatwianie spraw przeróżnych

Piątek, 6 maja 2011 · Komentarze(0)
Do jednej biblioteki oddać książki i zapłacić solidny "datek", do drugiej odebrać zaginioną książeczkę zdrowia Casillasa (oddaje książki w filii na Pestalozziego a pani mi czyta wstukaną w moje konto uwagę "Do odebrania w Wypożyczalni Centralnej książeczka zdrowia kota" :) ).
Potem na zakupy, potem do rowerowego po dętkę i tak zleciało.

When we walked in fields of gold...

Czwartek, 5 maja 2011 · Komentarze(7)
.

Włóczyłam się dzisiaj przez cały dzień, dokładnie tak jak w tytule, wśród bezkresnych pól rzepaku...

(tu spotkałam swojego znajomego myszołowa, ciekawe czy on mnie po ptasiemu zapamiętał i dzisiaj rozpoznał)
Rzepakowe pola za Wieszową © yoasia


Rzepakowe pola za Ptakowicami © yoasia


Rzepakowe pola za Boniowicami © yoasia


Rzepakowe pola za Świętoszowicami © yoasia


Historia wyprawy była taka, iż miałam początkowo jechać do Alwerni pod Krakowem. Jednak jak wyliczyłam sobie cenę biletu, to mi wyszło, że za jeden dzień podróży w czwartek zapłacę tyle co za 2 dni podróży w weekend (bilet turystyczny i rower za złotówkę) no a że zbieram na prześliczną pojemną (2 litry) torebeczkę pod siodło (moja ma tylko 1 litr) więc wyszło że się dzisiaj powłóczę ot tak, po lesie. Niestety pogoda na północ od Zabrza była po prostu zła - 100% zachmurzenie, wiatrzysko i zimno, więc w ogóle nie miałam cierpliwości żeby do tego lasu (obok Tarnowskich Gór) dojechać i tak jakoś wyszło że zaczęłam eksplorować polne ścieżki. Totalnie. Wjeżdżałam w jednym mieście i wyjeżdżałam w innym. W pewnym momencie - chyba za Boniowicami wleciałam na były (już bez szyn i podkładów) trakt kolejowy który można było dojechać aż do Świętoszowic z moim "Barem na Rozdrożu". Trakt bardzo klimatyczny, odnalazłam na nim legendarny 5 peron...
Piąty peron © yoasia

Trakt był niestety w przeważającej części wyłożony drobnymi kamyczkami. Dawałam radę a jak! ale w końcu wyjechałam z powrotem na pola...
Trakt kolejowy © yoasia


Dojechałam w końcu do tego mojego Baru na Rozdrożu wygłodniała, z ozorkiem do ziemi (myślałam o frytkach, bigosie i Coca-Coli przez parę kilometrów) a tam... przyjęcie firmowe. Ze łzami w oczach wjechałam do Ziemięcic poszukać choćby jakiegoś sklepu i znalazłam sklep z "ogródkiem". Ogródek miał jakieś 4 metry na 10, rozpadającą się huśtawkę, 2 worki na śmieci w roli koszy, drewniany stół z popielniczką wyładowaną petami i betonowy płot o który można było oprzeć rower...

Ogródek piwny w Ziemięcicach © yoasia

Niestety, ogródek miał też TOYTOY'a w rogu. Siadam sobie, rozkładam jedzonko (całkiem całkiem - bułeczka-pizza, kiełbaska, cola Lato i Marsik) gdy nagle do tego kibla wchodzi jakiś dziadek z ulicy i co tu kryć - przez następne dziesięć minut w ramach akompaniamentu dochodziły do mnie odgłosy... no, odgłosy.

Podsumowując scenerię i okoliczności - PEŁNY ODLOT i to miejsce ląduje na PIERWSZYM miejscu w rankingu "klimatycznych" miejsc w jakich się posilałam.

Parę kilometrów dalej tuż przed Ziemięcicami "odreagowałam" obiad w zupełnie innej scenerii...

Uroczysko przed Mikulczycami © yoasia

Moja ukochana techniczna A4

Środa, 4 maja 2011 · Komentarze(2)
Postanowiłam dzisiaj zrobić sobie dystansówkę i sprawdzić czy dalej niż dojechałam poprzednim razem COŚ jest.

Wyjechałam rano - w trakcie przygotowań zdążyłam zmienić 3 polary, bo co wychodziłam na dwór to było coraz cieplej ;). Po drodze wymarzłam w łapki i głowę - ale gdy dojechałam do technicznej świeciło już piękne słońce - aż wierzyć się nie chce, że po tym wczorajszym śniegu pogoda w jedną noc wróciła do stanu pozytywnego :)

Wjechałam na A4Tech, stanęłam chwilkę, sfotografowałam joggingowego współtowarzysza,
Mój towarzysz na technicznej © yoasia


zgubiłam w trawie Snickersika (gdy wracałam po godzinie ciągle tam leżał - w przyrodzie faktycznie nic nie ginie :) ) i depnęłam. Do znudzenia będę pisać, że uwielbiam techniczną - te przestrzenie, ten spokój, droga jak stół. Jedynym mankamentem jest to, że nie ciągnie się zbyt daleko - dojechałam do tego momentu co wcześniej, pojechałam wąską ścieżka ale niestety dalej są już tylko ścieżki leśne i wiadukty.

Ale i tak było super - wróciłam się, pojechałam drugą stroną A4ki, wróciłam i popędziłam do mojego Chudowa - gdzie mogłabym indziej pojechać :).

Tam zrobiłam sobie PORZĄDNĄ przerwę - zjadłam, wypiłam gorąco herbatę, posiedziałam przy stole, potem obfotografowałam chudowskie femme fatale:

Wiedźmę,
Wiedźma z Chudowa © yoasia


Meluzynę
Meluzyna z Chudowa © yoasia


i Południcę (to moja ulubiona baśniowa zmora - mam duży sentyment - może mamy coś wspólnego ;) )
Południca z Chudowa © yoasia

Pejzaż z Południcą © yoasia


Zrobiłam w sumie 80 km i naprawdę wyjechałam się do spodu. Gdy przed Chudowem szarpnęłam, żeby wyminąć traktor z przyczepką, to aż mnie zatkało z wysiłku. W Zabrzu wstąpiłam do serwisanta na centrowanie kół i przesiedziałam pół godziny w McDonaldzie. Ze zmęczenia ledwie nie potrafiłam wymówić zamówienia i posiałam 2 banknoty 20 złotowe - żal jak cholera. Za to serwisant zrobił mi to centrowanie (i regulację tylnego hamulca jak się zorientowałam w trakcie jazdy) gratis i jeszcze na koniec życzył "Szerokości" jak prawdziwemu TIRowcowi - niesamowicie mi się miło zrobiło i będę mu to pamiętać do końca życia, naprawdę :).