When we walked in fields of gold...
Włóczyłam się dzisiaj przez cały dzień, dokładnie tak jak w tytule, wśród bezkresnych pól rzepaku...
(tu spotkałam swojego znajomego myszołowa, ciekawe czy on mnie po ptasiemu zapamiętał i dzisiaj rozpoznał)
Rzepakowe pola za Wieszową© yoasia
Rzepakowe pola za Ptakowicami© yoasia
Rzepakowe pola za Boniowicami© yoasia
Rzepakowe pola za Świętoszowicami© yoasia
Historia wyprawy była taka, iż miałam początkowo jechać do Alwerni pod Krakowem. Jednak jak wyliczyłam sobie cenę biletu, to mi wyszło, że za jeden dzień podróży w czwartek zapłacę tyle co za 2 dni podróży w weekend (bilet turystyczny i rower za złotówkę) no a że zbieram na prześliczną pojemną (2 litry) torebeczkę pod siodło (moja ma tylko 1 litr) więc wyszło że się dzisiaj powłóczę ot tak, po lesie. Niestety pogoda na północ od Zabrza była po prostu zła - 100% zachmurzenie, wiatrzysko i zimno, więc w ogóle nie miałam cierpliwości żeby do tego lasu (obok Tarnowskich Gór) dojechać i tak jakoś wyszło że zaczęłam eksplorować polne ścieżki. Totalnie. Wjeżdżałam w jednym mieście i wyjeżdżałam w innym. W pewnym momencie - chyba za Boniowicami wleciałam na były (już bez szyn i podkładów) trakt kolejowy który można było dojechać aż do Świętoszowic z moim "Barem na Rozdrożu". Trakt bardzo klimatyczny, odnalazłam na nim legendarny 5 peron...
Piąty peron© yoasia
Trakt był niestety w przeważającej części wyłożony drobnymi kamyczkami. Dawałam radę a jak! ale w końcu wyjechałam z powrotem na pola...
Trakt kolejowy© yoasia
Dojechałam w końcu do tego mojego Baru na Rozdrożu wygłodniała, z ozorkiem do ziemi (myślałam o frytkach, bigosie i Coca-Coli przez parę kilometrów) a tam... przyjęcie firmowe. Ze łzami w oczach wjechałam do Ziemięcic poszukać choćby jakiegoś sklepu i znalazłam sklep z "ogródkiem". Ogródek miał jakieś 4 metry na 10, rozpadającą się huśtawkę, 2 worki na śmieci w roli koszy, drewniany stół z popielniczką wyładowaną petami i betonowy płot o który można było oprzeć rower...
Ogródek piwny w Ziemięcicach© yoasia
Niestety, ogródek miał też TOYTOY'a w rogu. Siadam sobie, rozkładam jedzonko (całkiem całkiem - bułeczka-pizza, kiełbaska, cola Lato i Marsik) gdy nagle do tego kibla wchodzi jakiś dziadek z ulicy i co tu kryć - przez następne dziesięć minut w ramach akompaniamentu dochodziły do mnie odgłosy... no, odgłosy.
Podsumowując scenerię i okoliczności - PEŁNY ODLOT i to miejsce ląduje na PIERWSZYM miejscu w rankingu "klimatycznych" miejsc w jakich się posilałam.
Parę kilometrów dalej tuż przed Ziemięcicami "odreagowałam" obiad w zupełnie innej scenerii...
Uroczysko przed Mikulczycami© yoasia