Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:779.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:46
Średnia prędkość:14.23 km/h
Maksymalna prędkość:33.90 km/h
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:23.62 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Do Sosnowca do Mamusi

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(8)
Tym razem, w jedną stronę całkiem rowerkiem, w drugą rowerkiem do Katowic a dalej pociągiem.

Nie ma co pisać, było to po prostu nieco upierdliwe przedzieranie się przez Śląsk. Na liczniku wyszło 3:26 - ale tak naprawdę te 3,5 godziny to było tylko w jedną stronę ;)

Jedna rzecz mnie bardzo zachwyciła - jak ucywilizowały się okolice Katowic wraz z budową Silesii - będąc pod Silesią, gdy wjechałam pod górkę i zaczęło się z górki - no to po prostu zabrakło mi oddechu - naprawdę!
Katowice widziane spod Silesii © yoasia

I tak sobie pomyślałam, że niech już będą te autostrady i te centra handlowe - niekończące się bezautowe drogi techniczne i piękne zielone alejki to jednak duża rekompensata :)

Moje oczy ucieszył też piękny szkielet korony Stadionu Śląskiego (nie napiszę w jakim mieście bo nie jestem pewna chce sobie ściągnąć gromów na głowę ;) ) i przymiarki do ołuskowywania Spodka.

Stadion Śląski © yoasia


Spodek © yoasia

Droga techniczna wzdłuż A1

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(3)
Dziś odkryłam jeden plus autostrady A1 która wcina się w moje okolice jak taran którego ani przeskoczyć ani obejść... Wzdłuż stworzyła się równoległa ziemista droga przez pola która jest po prostu idealna do biegania z psem w weekend. Jest długa, widoki piękne i nie muszę się martwić, że mój pies przestraszy jakieś bezbronne leśne zwierzę.

No i na dodatek okazało się, że obfituje w przeróżne "zbiorniki" wodne - i mój pies oczywiście musiał wykąpać się w KAŻDYM.
Miszka w rzeczce © yoasia

Miszka w zbiorniku kanalizacyjnym © yoasia

Miszka w jeziorku © yoasia


Dojechaliśmy aż do Czekanowa i wróciliśmy - na całe szczęście zdążyliśmy przed deszczem (po wczorajszym dniu mam traumę straszną ;) ).

Lasy Błędowskie

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(0)
Ooooj - trudna wycieczka.
Wsiadłam z rowerem do pociągu do Sławkowa celem dojechania do Pustyni Błędowskiej i przebycia jej (jakkolwiek się da - na siodełku czy obok) żółtym "Szlakiem Transpustynnym".

Wysiadłam w Sławkowie i zaczęłam przemierzać wsie w kierunku północnym - za niejaką Krzykawą wpadłam w las - no a tam CUDO. Po prostu CUDO - piękna ścieżka "zjazdowa" - nie krótka (ok 1,5 km), szeroka na kilka metrów ale bardzo kręta, cały czas w dół, gdzieniegdzie z przeszkodami - kamienie, korzenie, rower, piach. Zapięłam kask i hejaaa - naprawdę radziłam sobie całkiem, całkiem :). Jedyne co mnie stresowało to te konkretne burzowe pomruki nad głową - ale jak to mówią "z dużej chmury mały deszcz" no i do drzew się nie przytulałam...

Wypadłam w Laskach, ostatnia wieś przed Lasem Błędowskim i Pustynią i wtedy...
No i wtedy lunęło. I to jak. Pierwsze pół godziny spędziłam pod daszkiem sklepu.

Następne 20 minut wciąż tak samo ulewnego deszczu na przystanku autobusowym. Poznałam 2 miejscowych artystów i uroczego pieska ślepego na jedno oczko. Piesek był nieufny ale dał się pogłaskać, pierwszy - bardzo szarmancki artysta - rozmawiał ze mną zwracając się per "dziewczyno, słoneczko, maleństwo" a drugi odchodząc westchnął teatralnie "Serduszko, gdybyś była starsza..."
Laski © yoasia

Gdy już już miał przyjechać autobus - obejrzałam niebo nagle wstąpiła we mnie nadzieja - że może to tylko tutaj tak pada a 2 km dalej będą tylko chmurki. Zacisnęłam zęby i ruszyłam w stronę Lasu Błędowskiego (za nim były 2 miejscowości i na końcu Łazy z Dworcem PKP).
Nie był to dobry pomysł. Badało cały czas, wszędzie gdzie byłam, droga przez las zamieniła się w gigantyczne kałużowisko - omijałam te kałuże ale tylko dlatego żeby mieć jakieś zajęcie i nie myśleć o tym co mi pada na łeb, bo i tak byłam ubłocona i przemoczona po uszy. Kask tylko miałam czysty...
Pozytywną rzeczą było to, że nie pobłądziłam i zajechałam na dworzec bez zbędnych opóźnień. Po drodze spotkałam grupę równie ubłoconych jak ja aut terenowych z wielkimi naklejkami "Off-road", poczułam małe braterstwo i nastrój mi się poprawił. Na samym dworcu spotkałam innych przemoczonych i zmarzniętych rowerzystów to mi jeszcze raźniej zrobiło.
Łazy - dworzec PKP © yoasia

Za Katowicami niestety już się dosłownie telepałam z zimna, w pociągu pokłóciłam się z wstawionym gnojkiem który na cały przedział ryczał (niby rozmawiając z innym "poszkodowanym przez życie") że "kobiety ku**a lecą na kasę" i "cwane są".

I mam bardzo silną motywację, żeby w przyszły weekend, jak już będzie ładna pogoda i teren powysycha wrócić tam i zatrzeć te fatalne wrażenia.