Maraton stomatologiczny

Wtorek, 22 marca 2011 · Komentarze(2)
Do pracy a z pracy do dentysty po raz pierwszy - na leczenie zęba. Potem na obiad do domu, na obiad i z powrotem do dentysty - na ekstrakcję chirurgiczną ósemki.
Oooj było ostro - nie wystarczyło niestety (jak przy poprzedniej) samo nacięcię dziąsła. Chirurg musiał tego małego gnojka ROZWIERCIĆ NA PÓŁ i wyszarpać. Do końca życia będę pamiętać sufit gabinetu i rogowe oprawki okularów chirurga...

(Swoją drogą oczęta też, bo miał naprawdę ładne ;) )

Po drodze wstąpiłam do Platana po 2 kubełki lodów. Zaraz się zacznę objadać w celach leczniczych (należy chłodzić szczękę ;) )

Na koniec dnia

Niedziela, 20 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Przyjemności
Do koleżanki a potem z nią (już pieszo) na piwo do dawno niewidzianego, najbardziej sympatycznego ze znanych mi Libańczyków Nabila a potem na pyszną i odżywczą szpinakową pizzę w najbardziej sympatycznej ze znanych mi knajp w Zabrzu - Tukana.

Był to dla mnie bardzo ekstremalny weekend - po raz pierwszy w życiu 2 dni z rzędu przejechałam po ponad 40 km. Nigdy też w życiu nie przyjechałam z Gliwic do domu w ciągu 30 minut ;)

No i strasznie się cieszę, że Justyna Kowalczyk po raz trzeci odebrała tą Kryształową Kulę. Bardzo, bardzo, bardzo ją lubię i podziwiam i życzę jej coby w przyszłym roku zdobyła tą 4-tą. Życzę jej, żeby wymyśliła jak pokonać Maritkę cokolwiek ona tam bierze czy nie bierze.
I na pamiątkę i na motywację umieszczam Justysię w moim blogu - bo jest po prostu super!




I mam cichą ale wielką prośbę - Boże spraw - jeśli wypracuję te 5 tysięcy, niech moje nóżki nie wyglądają tak jak nóżki Maritki Bjoergen...

Do Forum - na ciuszkowe zakupy

Niedziela, 20 marca 2011 · Komentarze(0)
przez Ziemięcice, Przezchlebie, Kanał Gliwicki i Portową :D

Na pamiątkę mapka
.

i kanał gliwicki
Kanał Gliwicki © yoasia


Upolowałam wzorzyste rajstopki, pończoszki, podkolanka i prześliczną sukienkę żeby czasem dla odmiany wyglądać na rowerku ładnie, a nie w błocie od stóp do głów ;)
Niestety wyjechałam później niż powinnam - a o 13:15 zaczynał się finałowy bieg Pucharu Świata z Justyną Kowalczyk a ja z tego forum wyszłam o 13. Z tej desperacji jak depnęłam... Jak nigdy od Gliwic do samego końca ciorałam ulicą, 10 km pokonałam w 30 minut co daje moją rekordową życiowo średnia 20 km/h. Zaśliniona, zapłakana i zasmarkana wpadłam w połowie, więc udało mi się obejrzeć co nieco wraz z finiszem i dekoracja.

Terenowe cioranie w błocie

Sobota, 19 marca 2011 · Komentarze(0)
Inaczej nie da się tego nazwać...

Wzięłam Pepe i miałam nadzieję przejechać zgrabnie Las na Maciejowie i dojechać do Lasu Łabędzkiego który wydawał mi się pokryty ucywilizowanymi ścieżkami. A napotkałam ogrodzony drutem kolczastym poligon wojskowy który zajmował chyba 90% tego lasu. Cudem znalazłam sobie 4,5 km pętelkę na której były i podbiegi i trochę kamyków i zjeździk na którym bez pedałowania osiągałam 24 km/h :) Zrobiłam tą pętelkę 4 razy i niestety więcej nie bo przemokłam przy tym tak niemożebnie iż musiałam wracać, żeby ratować się przed odmrożeniem popędziłam z powrotem.
Podczas tego "z powrotem" osiągnęłam pełnię ubłocenia, bo pomyliłam wjazdy do lasu i na upartego pokonałam nie ten od strony osiedla Żerniki ale ten drugi...

Znawcy terenu wiedzą na pewno jak on wygląda... Tonęłam z Pepe w tych kałużach po moje kolana - ale przejechałam i to w 2 strony - w tamtą i powrotną :)

W domu okazało się że KAŻDA, ale to KAŻDA rzecz jaką miałam na sobie od kurtki po bieliznę była upierniczona... Rozbierając się utworzyłam taki stosik w kącie przedpokoju i potem ten stosik zgrabnie wylądował w pralce ;)

I na pamiątkę - przeurocze przedwiośnie w Lesie Łabędzkim:
Zatopiony las © yoasia

Do pracy - z pracy

Środa, 16 marca 2011 · Komentarze(0)
I pierwszy raz od dawien dawna do dentysty. Bałam się jak cholera i pani doktor się zlitowała i znieczuliła mnie aż po obojczyk i nie bolało :) "Nieco" sepleniłam przez następne 3 godziny, ale co tam :)

Zjeździki i podjaździki

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(6)
Dzisiaj dla odmiany wzięłam Pepe i pojechałam w bardzo sentymentalne miejsce - tam gdzie ćwiczyłam pierwszy ostrzejszy zjazd terenowy. Robiłam to na trekingowym Felcie, bałam się jak cholera i byłam święcie przekonana, że jakbym miała rower górski, to byłoby o wiele lepiej i nie bałabym się ani troszkę. Dziś przekonałam się, że to były płonne nadzieje. Co tu kryć - znów bałam się jak cholera. Ale udało mi się :D Najpierw tylko kawałek, potem połowę (część A), potem drugą (część B), potem całość. Całość pierwszy raz, potem drugi, potem trzeci....

Zjazd 1 część A © yoasia


Zjazd 1 część B © yoasia

A potem pojechałam dalej w hałdy na całego :) Byłam tylko ja i jeden quadowiec :)
Był i taki zjazd, który pokonałam z marszu...
Zjazd 2 - u podnóża hałd © yoasia

I były takie "wałki" czyli ostro pod górkę i od razu z górki (na jednym przyznam się za każdą próbą "zacinałam" na szczycie ;) )
Terenowy wałek © yoasia


I na końcu jeszcze odwiedziłam zjazd łagodny ale długi na którym zawsze ścigałam się z psem :) Szału nie było bo spowalniały mnie tony grząskiego błota ale co tam :)
Zjazd 3 - długi, leśny © yoasia

A alias Pepe na Renegade'a wziął się stąd iż gdy już się z nim w miarę dogadałam i przestał mi się kojarzyć z krnabrnym bydlakiem, to z racji specyficznego siodełka zaczął kojarzyć mi się ze skunksikiem. A że jestem fanką skunksików a jednego w szczególności...

... to Renegade stał się Pepe'm ;)