Wieczorkiem z Miszką

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Dość późnym wieczorkiem. Gdy wracałam, nad polami świecił już księżyc - śliczny był i na dodatek w pełni więc rąbnęłam się z Pepe w trawie, zakapturzyłam (antykomarowo) i zacięłam się przed tym księżycem na dobre pół godziny...

Księżyc wzdłuż mojej trasy rowerowej © yoasia

I obiecuję niniejszym NIGDY więcej nie wyjechać bez normalnego aparatu...

Odpust Rowerowy

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(13)
czyli Gliwickie Święto Cykliczne
Impreza o bardzo słusznej idei, z pyszną watą cukrową :)

Byli i eleganccy rowerzyści...
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


i eleganckie rowery...
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


i eleganckie rowerzystki przy pracy ;)
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia


A na koniec w przesympatycznym towarzystwie rundka po technicznej A4 :)

I na pamiątkę - ja i Peugeot odświętnie razem z fotką Peugeotowego motylka przy kierownicy - motylka który utrzymał się na niej nawet przy prędkości 40 km na godzinę - taki mocarz ;) )
Gliwickie Święto Cykliczne © yoasia

Ja i Peugeot odświętnie © yoasia

Nagroda za skoszony trawnik

Sobota, 11 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Przyjemności
Trawnik miał trawę o wysokości jakichś 1,5 metra. Spotkałyśmy się w 3 kobitki, ja cięłam tą półtorametrową trawę piłą do drewna jak maczetą, koleżanka atakowała resztę kosiarką a jej córa zabezpieczała grabkami zaplecze i dokonywała wykaszarką końcowych postrzyżyn. Zdjęć PRZED/PO niestety nie mam - ale wyczyn był naprawdę wielki więc zasłużyłam na duże, pyszne piwo.

Zdzwoniłam się z Sabiną i pojechałyśmy posiedzieć w Chudowie. Suuuuuper się siedziało :)

Meksyk

Wtorek, 7 czerwca 2011 · Komentarze(7)
Cały dzień na rowerze i po prostu Meksyk.

Najpierw pojechałam do pracy. Potem byłam umówiona u gastrologa, potem miałam wpaść do domu, zjeść obiad, wypuścić psa, pogadać z kotem i pojechać pociągiem do Parku Chorzowskiego spotkać się z koleżanką.

Rano nie mogłam znaleźć skierowania - ale widziałam już akcję z podpisywaniem oświadczenia iż "jeśli w ciągu 7 dni nie doniesie się skierowania, zostanie się obciążonym kosztami wizyty". No ale okazało się, że moja przychodnia jest INNA. Grubo INNA. Ani możliwości podpisania oświadczenia, ani przesunięcia wizyty - usłyszałam tylko pytanie czy zdążę wrócić do domu zabrać skierowanie i przyjechać do 17-stej.

Zacisnęłam zęby, obiecałam w myślach iż osobiście załatwię tej przychodni pogadankę z kontrolą Narodowego Funduszu Zdrowia i wyprułam do Mikulczyc. Odnalazłam skierowanie w 10 minut, zmieniłam rower i zdążyłam nawet na 16:30. Wpadam na piętro przed salę - tylko 2 pacjentów przede mną, myślę - BOSKO.

W ciągu następnej GODZINY czekania miałam ochotę powywracać wszystkie kwiaty i powybijać okna. Do koleżanki nie mogłam zadzwonić, bo telefon zostawiłam... w pracy. Wypadłam od gastrologa o 17:50 i wyprułam do pracy błagać portiera o otworzenie drzwi i wydanie klucza żeby zabrać z pokoju telefon i poinformować moją koleżankę iż mimo że umówiłyśmy się na 18-stą, to ja nawet nie dałam rady wyjechać z Zabrza... Potem już na totalnym głodzie i oparach sił i rozumu wpadłam do knajpy "Iluzją" gdzie szklanka piwa i talerz żarcia nieco ukoiły moje skołatane nerwy.

Zahaczyłam o M1 i wyruszyłam z powrotem do centrum do Apteki Magicznej (jest tam chyba najtaniej w całym Zabrzu) wykupić leki bo moje zarzucanie żołądkowo-przełykowe dokuczało mi już strasznie.

Dotarłam do domu o 20:30 usiadłam na wersalce potem odruchem bezwarunkowym zwinęłam poduszkę i kocyk i po 15 minutach spałam jak suseł. Gdyby moja gastrolog widziała, że za kolację służą mi resztki chipsów...