Mam kolegę który jest wędkarzem z prawdziwego zdarzenia, z uprawnieniami i cała masą dziwnego sprzętu, dziwnych przynęt (niektóre - jak waniliowy ryż dmuchany całkiem smaczne :) :) ) I tak sobie z tym kolegą przesiedziałam caaałą noc na mikulczyckich stawach.
Byłam już na dobrych kilku rozmowach kwalifikacyjnych w swej branży, ale kilku Test programistyczn y z bardzo niskopoziomowych szczegolow i po angielsku, 10 zadan a zajely mi rowno godzine. Potem jeszcze 1.5 godziny uprzejmosciowej rozmowy. Ostatnie pytanie bylo nawet zabawne-Co Pani zrobi jesli trafi Pani do zespolu samych facetow? Szeroko sie usmiechnelam i mowie że zawsze trafiam. Moj rozmowca usmiechnal sie jeszcze szerzej i bardzo byśmy chcieli przełamać tą hegemonie. I wtedy tknelo mnie małe ale bardzo radosne przeczucie, że jeśli tylko udźwigne wieczorna rozmowę z managerem z amerykańskiej bliźniaczej firmy, to będę miała tą robotę... Rozmowę udźwignelam na takim malowniczym podwórku a we wtorek...
Wzięłam psiurka i popędziliśmy razem, pierwszy raz po zimie do Baru na Rozdrożu. Pocieszające, że mimo ukończenia budowy autostrady drogi polne i "techniczna" za Grzybowicami są całkiem, całkiem przejezdne.
O aferze z gruntami i zakonem Albertynek czytałam tylko w gazetach i w życiu bym nie powiedziała że ta afera aż tak mnie dotyczy. Dowiedziałam się od barmanki, że grunty które zostały fałszywie wycenione, oddane zakonnicom-chciwuskom i sprzedane przez nie przedsiębiorstwu prowadzonemu przez Jacka D. i Tomasza D. to grunty na pograniczu Czekanowa i Świętoszowic. Firma TDJ pana Jacka D. i Tomasza D. ominęła prawo pierwokupu rejestrując "działalność rolniczą" w Tarnowskich Górach (źródło: www.gazeta.pl) i teraz mieszkańcy walczą z wójtem o to aby nie doszło do przekwalifikowania ich na obszary przemysłowe. Jak do tej pory byłam cięta na Komisję Majątkową i chciwusków w sutannach, tak teraz to już toczę pianę z ust... Bo tego że ludzie niektórego pokroju będą próbować parać się szemraną działalnością jest nieuniknione - mają to we krwi, ale jeśli ktoś obnosi się z wielkim pomaganiem ubogim i lekką ręką rujnuje życie innym.....
Czyli dzień w jednym wielkim pędzie. Wpadłam tylko na chwilę wyprowadzić psa a potem na dworzec do pociągu i do Chorzowa na spotkanie z koleżankami i ich małymi bardziej lub mniej znośnymi dziećmi ;) Zjadłam przepyszną zupę pomidorową z migdałami (w życiu bym nie przypuszczała że tak można i że tak jest smacznie), pobawiłam się samochodzikiem policyjnym.
W drodze powrotnej na dworzec zapunktowałam u chorzowskich policjantów przestawiając się z rowerkiem przed światłami żeby mogli sobie przejechać korzystając z zielonej prawo-strzałki - mam nadzieję że w przyszłości wybaczą mi to i owo ;)
Zakupowo - trochę na swoją kolację wielkanocną(butelka wina, jajka, pasta i babeczki ) i trochę na śniadanie wielkanocne z rodzicami(zajączkowe słodycze i inne do chrupania)
Po drodze dostałam przepięknego świątecznego pierniczka od wolontariusza Śląskich Spraw
Skoro dostałam życzenia od Śląska, to się rewanżuję i życzę Śląskowi wszystkiego najlepszego, żeby uwierzył w siebie a nie tylko w swój węgiel i rozwinął swoje skrzydła i przytaczam może i kontrowersyjną ale troszkę prawdziwą współczesną....
W radiu i w telewizji duuużo jest mniej lub bardziej wzniosłych uwag o tym jak świętują święta rodziny ale nikt się nie zająknie jak się świętuje samemu. W Realu spotkałam kolegę z pracy, również zadeklarowanego singla - ten spojrzał na mój "koszyczek" z butelką winą i odrzekł że też tam właśnie idzie, tylko się musiał wrócić po koszyk :) :) :)
Wzięłam dziś specjalnie wolne, bo nie mogę tych wyjątkowych 17-stopni przesiedzieć w pracy. Zeszły weekend był do chrzanu, następny też zapowiada się niespecjalnie, więc po prostu nie mogłam.
Pojechałam znów na mojego Olimpijczyka - (11 km) - tam udało mi się przepłynąć w sumie 1 km (jestem jeszcze bardziej dumna niż w zeszłym tygodniu). Jadąc z powrotem przez centrum Gliwic wstąpiłam do optyka i po 3 tygodniach znów mogę założyć przy komputerze okulary (jestem z tego powodu tak samo szczęśliwa jak dumna).
Pojechałam dziś po raz pierwszy na gliwicką pływalnie Olimpijczyk. Po raz drugi po zimie przejechałam więcej niż 11 km ;) i po raz pierwszy od baaaardzo dawna przepłynęłam pół kilometra bez odpoczywania.
Basen jest super, bardzo taki elegancki i surowy, ma uspokajający klimat, ale jest też bardzo wymagający. Ma 50 metrów, na żadnym z końców nie ma przepłycenia które pozwoli odpocząć na własnych nóżkach tylko człowiek cały czas wisi jak ten nietoperek. No i trzeba bardzo rozsądnie gospodarować siłami.
Po drodze wzdychałam, na basenie umierałam, jak wyszłam z wody i szłam zobaczyć przez przeszkloną ścianę stojaki na rowery, to nie bardzo trzymałam się linii prostej - mam nadzieję że ratownicy nie pomyśleli sobie że jestem wstawiona..... Ale mimo tego wzdychania i umierania strasznie dumna jestem z siebie dzisiaj. No i puszka Coca-Coli i Snickers po raz kolejny okazały się być niezawodnym zestawem "Padłeś? Powstań" :)