Dzisiaj było ciężko - pogoda w Zabrzu w kratkę a ja jadąc do pracy trafiłam w jej najgorszą część. Przyjechałam do pracy z oczkami jak w japońskich bajkach przemoczona doszczętnie a moje rzeczy suszyły się potem wszędzie - na całym kaloryferze - a przede wszystkim na moim komputerze - pracuję na takiej pół-serwerowej maszynie, która ma system chłodzący po zbóju - więc wszystko mi wyschło. A w samej pracy też było dziś bardzo nieprzyjemnie...
A po drodze do serwisu rowerowego. W którym to serwisie rowerowym stał się cud - oddałam rower z niechodzącymi przerzutkami, wizgającym łańcuchem - a dostałam rower, który chodzi prawie jak na samym początku. Pan który mi ten rower robił był po prostu wściekły za te moje eksperymenty ze śrubkami przerzutek, ale i tak ma wielkie serce, bo robił mi go z poświęceniem do samej 18-stej. No i po drodze okazało się, że mam jeszcze więcej do wymiany - nie tylko napęd ale i jakieś tam zębatki przy napinaczu - jak tak dalej pójdzie to na wiosnę tylko rama będzie do rzeczy ;)
w polowaniu na skórzane oficerki. M1 zagłebiem butów jednak nie jest - więc nic nie upolowałam - ale za to wpadłam do sklepu gdzie pracuje moja była sąsiadka na przesympatyczną pogawędke. A potem - już w domu - nastąpiło żmudne strojenie przerzutek. Jedyny efekt niestety to taki, że już mi łańcuch nie będzie spadał jak go przestawię na 3-ke. Ale przestawiać dalej muszę ręcznie. Ja i mój rower to trudna miłość - ja się na nim nie znam, a on mi wcale nie pomaga a czasem mam wrażenie, że wręcz przeciwnie.... eeeeeech.