I znów się wypierniczyłam przez oglądanie za mężczyznami...
Jechał taki jeden dorodny mężczyzna na motocyklu - ja jechałam równolegle chodnikiem i przez 2 wysokie wybrzuszenia od korzeni drzewa przejechałam najgłupiej jak można było, zakręciłam pedałem tak że wybiło cały rower. Bark mnie boli jak diabli, moja nowa kurtka podarta na rękawie...
Zajeżdżam po pracy przed dom, parkuję maszynę na podwórku i wpadam do naszego sklepiku.
Staję za panią w sile wieku, takim Czerwony Kapturkiem po 40 latach (ma na sobie czerwoną bluzę w kwiatuszki z kapturem naciągniętym na głowę i buzię z oznakami "zmęczenia życiem"). W pewnym momencie ów Kapturek się do mnie odwraca, ogląda mnie z prawa z lewa, oczy mu rozbłyskają, przybliża się do mnie dosłownie na milimetry, zadziera głowę (była sporo niższa ode mnie) i głosem niczym Don Corleone cedzi:
- Kiedy mi przyniesiesz moje pieniądze?
Z oczami jak spodki i z dużym rozbawieniem - widok naprawdę kapitalny - odpowiadam, że niestety nie mam jej pieniędzy. Kiedy Kapturek słyszy mój głos, oczy otwierają mu się z przestrachu przed pomyłką i już zupełnie innym, drżącym głosem szepcze:
I z powrotem na blogu - brakowało mi tego jak cholera. Przez następne 2 tygodnie będę się biedzić przypominając sobie rowerowe życie z ostatnich prawie 2 miesięcy...