I znów sprzątanko. Tym razem już ostateczne, przyszła koleżanka, nawzdychała się że to się zniszczyło, tam się zniszczyła. Ja stałam niewzruszenie, bo co mam jej powiedzieć, że jak na to co tam się działo to i tak całkiem fajnie się mieszkanie ostało ?
3 lata: - wtaczania się po pijaku po nocach, - wtargiwania ubłoconych rowerów, - ubłoconego psa, kota, - o tych chłopach co się tam przewinęli nie wspomnę... Naprawdę fajnie się ostało....
Najpierw do przychodni specjalistycznej na Makoszowy, poznać swojego nowego ortopedę - traumatologa. Kapitalny facet. A zapoznanie przy okazji wykrytego zupełnie przy okazji pęknięcia pierwszej kości śródręcza. Ale okazało się już być zrośniętym pęknięciem :)
A potem na Mikulczyce i definitywne przeprowadzka.
No i wyjeździłam sobie nowe mieszkanie. Chciałam zmienić bardzo i udało mi się. Piszę sobie już z pięknej kawalerki z kominkiem i niebieskimi ścianami (no się okazało, że nie tylko połowa niebieskie, ale się reszta zrobi wałeczkiem i farbą).
Przywiozłam tylko żelazną porcję rzeczy, więc nie mam ani talerza, nie miałam czym otworzyć butelki wina, aby zabić tęsknotę za moimi Artystami (znaczy się moimi żulikami z ulicy, bo zaprzyjaźniłam się z nimi koniec końców bardzo....) Całe szczęście wśród żelaznej porcji rzeczy znalazła się skrzynka z częściami rowerowymi i ..... ZACISK :) :) :)
Już sypiam w nowym, ale niestety została kuchenka do wymycia, lodówka do wymycia, podłogi do wymycia. DRAMAT zakończony powrotem o pierwszej w nocy do domu.
Ale Hotel 52 i Przyjaciółki sobie przynajmniej obejrzałam :)