Pogoda była piękna, ale niestety życie czasem człowieka dopada i trzeba się z nim uporać.
W moim przypadku było to oddanie przetrzymanej książki do biblioteki, zakup uszczelki do spłuczki (choć udaję dalej że jej nie kupiłam - NIENAWIDZĘ rozkręcania spłuczek...) i odebrania książek z Empiku.
Zakupy drobne plus najważniejszy - 1,5 kilogramowe opakowanie proszku... izotonicznego :D (do prania takich dużych nie kupuję :) )
Przechodzę na ilości hurtowe :)
Przeczytałam też dzisiaj iż włodarze Stadionu Śląskiego chcą zrobić wszystko co w ich mocy, żeby na otwarciu zagrała miłość mojej młodości - John Bon Jovi. Jeeezu - jakby było pięknie!!! Poszłabym na 100% !!! Dlaczego?
Po deszczowej niedzieli którą CAŁĄ przesiedziałam w domu - deszczowy poniedziałek. Szlag od siedzenia był jednak silniejszy i na szczęście poza tym że padało, to nie było zbyt zimno. I dobrze bo przemokłam na tym rowerze doszczętnie - jak wpadałam do sklepu po baterie do licznika, lampki i pilota od telewizora, to po prostu kapało mi z włosów na podłogę :)
Pozałatwiałam masę spraw (oprócz baterii byłam też u lekarza i u dentysty) i wróciłam już w słońcu do domu :)
Miałam okazję wpaść do nowego budynku Śląskiego Centrum Chorób Serca i w holu ujrzeć takie cudo...
Postanowiłam ulepszyć łazienkę - zrobić z mojej wanny kabinę prysznicową. Kupić zasłonkę, linkę (na której rozciągnę zasłonkę), kołki rozporowe (coby tą linkę do ścian), uchwyt na ścianę i matę antypoślizgową w muszelki ;) Pojechałam się wstępnie porozglądać.
Pożyczyłam od kolegi pulsometr. Tętno mam zaskakująco stabilne - choćby nie wiem co się działo to nie przekraczam 150, przez 90% czasu oscyluje m. 100 a 120 - tylko raz jak zsiadłam i napiłam się wody, to autentycznie podbiło do 180...
Przyszła też paczuszka z torebką - niestety - nie jest to do końca to o co mi chodziło (wielka jest okropnie i dziwna taka, więc skorzystam pewnie z prawa zwrotu i w piątek pojadę sobie do Meridy do Gliwic po mój drugi typ (1,5 litra) - jest tańsza, więc w sumie wyjdzie na to samo ;) Żródło: Merida
Musiałam rano zawinąć do Gliwic i po drodze z powrotem tak pobłądziłam, że zamiast do mojej pracy, zajechałam pod Queens'a - najsłynniejszy night-club na Śląsku...
Byłam bardzo zaskoczona, bo nasłuchałam się plotek, że został założony ponoć przez kopalnię, w ramach socjalu dla górników i spodziewałam się czegoś o większym, kopalnianym rozmachu... A tu mały domek, równie niepozorny jak zabrzański Czerwony Kapturek.