Dystans całkowity: | 865.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 56:54 |
Średnia prędkość: | 15.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.26 km/h |
Liczba aktywności: | 38 |
Średnio na aktywność: | 22.77 km i 1h 32m |
Więcej statystyk |
Rozmiar większy okazał się z kolei być nieco luźny w przestrzeni okołożebrowej więc przejechałam ubrałam samą bluzeczkę (krótki rękawek ;) ) i przetestowałam w rześki wieczór (temperatura ok 5 stopni) czy mi po brzuszku nie wieje.
Jakiegoś wielkiego efektu nie zauważyłam ale może troszkę, zresztą ładniej wyglądam w ciaśniejszej więc jutro ostatecznie wezmę z powrotem S-kę
Kupiłam sobie po południu w Lidlu przy Roosevelta naprawdę fajną "bluzeczkę trekingową". Niestety przymierzyć ją miałam okazję dopiero w domu no i rozmiarówka troszkę okazała się być zaniżona, więc pojechałam ją wymienić.
Wymieniłam a potem jakoś mnie wzięło na włóczenie no i pojechałam pięknym łajdackim labiryntem do domu (w trybie przyzwoitym ta wyprawa powinna mi zabrać 8 km).
Najpierw pojechałam do Chudowa - w małej nadziei że znów zaczęli się tam pojawiać motocykliści. I moja mała nadzieja została nagrodzona !!!
Jak zaklinałam się w zeszłym roku, że tam już nigdy nie pojade, bo po zniknięciu motocyklistów Chudów opanowały rodziny z dziećmi, a ja nie będę robić 40 kilometrów żeby przyjechać na plac zabaw (!) to tym razem też było słychać wszechobecne płacze dzieci, ale tym razem były regularnie zagłuszane przez nadjeżdżające motocykle :D. Kupiłam sobie frytki, siadłam na ławeczce i przez pół godziny gapiłam się po prostu jak sroka w gnat :)
Potem udało mi się (mimo braku telefonu i google.maps) dojechać do Mikołowa i to nie ulicami tylko polami i lasem (widoki po drodze przez te pola - BOSKIE!!!) i zobaczyć drewniany kościółek (Mikołów-Paniówy).
Z powrotem się niestety przekonałam, że na wycieczkę pow. 50 km już muszę zabierać coś więcej niż jedną kanapeczkę - ale udało mi się dopaść z szaleństwem w oczach sklep, w kieszeni miałam dokładnie 1,75 i starczyło na Snickersa - to był najwspanialszy Snickers w moim życiu!
Wycieczka byłaby niebiańsko udana, gdybym jeszcze tylko nie odbierała telefonu od rodziców...
Alternatywny tytuł tej wycieczki mógłby brzmieć "Jak rodzice wchodzą mi na głowę"
Zdążyłam ledwie dojechać do ulicy Wolności gdy zadzwoniłam do mnie moja mama żaląc się iż ktoś ogołocił jej konto w World of Warcraft (moja mama jest zapalonym graczem), że ona nie potrafi sobie poradzić, a cytuje "ojciec ma wszystko w dupie". W trakcie rozmowy okazało się, że mój ostentacyjnie antynowinkowy ojciec nie zainstalował żadnego antywirusa, na komputerze usadowiły się aż 3. Złapałam się za głowę, bo wczoraj byłam u nich i pomagałam ojcu kupić polisę OC płacąc w przeglądarce swoją kartą kredytową (!).
W międzyczasie moja mama zdążyła w nerwach trzasnąć słuchawką, gdy oddzwoniłam do niej, spędziłam 20 minut w rowie tłumacząc działanie antywirusa, wysłuchując żali na ojca i w rowie rozładowywując cenne resztki baterii. Troszkę już miałam dosyć, ale w końcu to mama, gdy nagle słyszę:
"No to Asiu ty teraz wracaj do domu i podłącz się do komputera..."
O mało nie padłam na ziemię obok mojego roweru. Ledwie udało mi się wykrztusić, że "absolutnie, bo ja jadę teraz do Mikołowa..." na co usłyszałam dramatycznie teatralnym i pełnym wyrzutu tonem:
"No to ja sobie NIE PORADZĘ!!!"
Jakby się dało rąbnąć słuchawką to w tej chwili miałam ochotę to zrobić z największą siłą. Jedyne co mogłam to odpowiedzieć że "musi sobie sama poradzić" i nacisnąć odpowiedni klawisz ;)
Niestety moja komórka wytrzymała jeszcze tylko jedna sesję przeszukiwania map na google i choć widziałam po drodze wiele pięknych widoków i pięknych motocykli - nie mam ANI JEDNEGO zdjęcia.
Tradycyjnie - na kręgosłup i potem do rodziców na obiad i kawę.
Odkrywanie lasu na Maciejowie. Dróżki już powysychały i las stanął otworem/
No i żeśmy z Miszką pomknęły ;)
W moim psisku odezwała się dusza boberka
a ja niestety dostałam od Pepe mocno w kość - ogonową ;) Co tu kryć - pod koniec już umierałam na tym siodełku. A to dopiero pierwszy dzień weekendu...