Moja wielka wyprawa - w ramach leczenia depresji rowerowej. Najpierw na lotnisko w Gliwicach - cel honorowy, bo nie udało mi się tam dojechać na ŻADEN z koncertów w ramach IGR. Stamtąd ruszyłam do Żernicy i miałam wreszcie przyjemność zakosztować jazdy po tej legendarnej "drodze technicznej" wzdłuż A4. Polecam gorąco - po prostu REWELACJA. Asfalt równy jak stół, Peugeot mknął naprawdę jak strzała ;)
Z Żernicy wysłałam MMS-ową kartkę do koleżanki (z która pierwszy raz tam byłam - ale samochodem) i okazało się, że jest w domu - a mieszka parę wsi dalej - w Rachowicach. I pomknęłam do tych Rachowic - byłam tam w 40 minut :D. Dostałam obiad, wypiłam kawę z nią i jej znajomym (bardzo obeznanym w kwestiach dotyczących naszej średnicówki, więc już wiem wszystko n/t problemów gliwickich).
No i ruszyłam do domu - oczywiście znów techniczną z wylotem na Sikorniku no i dalej już po staremu.
A to mój Narwaniec pod przepięknym drewnianym kościółkiem w Żernicy.
Zakupiłam potwora wśród rozpuszczalników - rozpuszczalnik NITRO. Nie chciałam, ale ponoć jest do lakierów poliuretanowych a lakier poliuretanowy jest mi potrzebny żeby drewniana mydelniczka zakupiona w IKEI naprawdę była mydelniczką a nie przemokniętym kawałkiem drewna ;) Dodatkowo nabyłam swoje pierwsze bonsai. Właściwie - zaczątek bonsai.
Nie muszę dodawać że zmokłam jak cholera - ale dzisiaj to chyba każdy zmókł... I mam już przez ten deszcz rowerową depresję - nigdzie dalej się nie potrafię wybrać. Jeśli jutro nie uda mi się pojechać na Elektronoc do Bytomia - to znaczy że już KONIEC :(
Oczom nie wierzyłam - mój serwisant doprowadził go do stanu świetności, wyczyścił nawet rozpuszczalnikiem nitro (który mnie po prostu przeraża) napęd ze smaru grafitowego, wymienił linki tak, że zostawił te moje fajne pancerze i jeszcze założył mi owijkę (gdybym ja to robiła, wyglądałoby to jak pożal się Boże).
Tego dnia mój serwisant był dla mnie najwspanialszym mężczyzną na świecie - naprawdę :)
Boże, co za pogoda. Przestało padać dosłownie za 10 minut dziesiąta rano. Wyprułam co sił. Powrót piechotą z zakupami i butelką wina w kieszeni - non stop w deszczu...
Po 1. - REWELACYJNA pogoda. Po 2. - REWELACYJNE towarzystwo. Po 3. - szaleńcza jazda parkowymi drogami
Naprawdę kapitalna przejażdżka w pełnym słońcu, z koleżanką co to niby nie ma przedniego więzadła w kolanie a zapiernicza na rowerze że hej, zakończona przy bułeczkach i krzepiących napojach :)
Wycieczka rozłożona na dwa dni. Wczoraj wyjechałam do Ziemięcic popołudniu - niestety rozpętała się taka burza, że skusiłam się na odwiezienie autkiem (rower został w garażu) i dziś po niego wróciłam. Wracając wstąpiłam do baru "Rozdroże" i wśród dróg i pól rzepaku które ciągnęły się po horyzont zjadłam talerz frytek i talerz bigosu. Boże, dawno mi obiad tak nie smakował :) Potem wizyta u jednej koleżanki, potem u drugiej, po powrocie porządne oględziny Narwańca z tytułu świergotu, który chyba na szczęście był skutkiem wykończenia się smaru na łańcuchu. Zauważono też potrzebę wyregulowania tylnego hamulca - niestety najpierw muszę się dowiedzieć JAK to się robi.