Korzystając z tego, że jestem w Sosnowcu - wybrałam się do koleżanki a potem wspólnie na Pogorię. W trakcie jazdy do Dąbrowy zdarzyła mi się pierwsza porządna wywrotka na kolarce.
Pojechałyśmy razem na Pogorię IV - koleżance należą się słowa uznania - pierwszy raz w tym roku na rowerze i od razu 15 km w nogach :) I odważyła się przejechać kawałek kolarką, mimo że od zawsze jeździła na górskich.
Pociągiem z Miszką. Ale ledwie na ten pociąg zdążyłam. Wyjechałam wcześniej, jak trzeba. Jadę Mikulczycką i widzę w oddali, że spod wiaduktu w okolicach DK 88 jakiś chłopak zbiera rowerzystę z ulicy. Myślę, Boże - ktoś kogoś potrącił? Kiedy dojechałam do tego miejsca - ów "poszkodowany" rowerzysta znów leżał - tym razem na chodniku, wywrócony z nogami przerzuconymi przez koło i pupą na tymże kole. Przestraszyłam się nie na żarty, nogi tak dziwnie ułożone, pytam czy nie ma czegoś połamanego, czy zadzwonić na pogotowie.
No i okazało się iż nie jest to "poszkodowany" rowerzysta tylko KOMPLETNIE ZALANY rowerzysta. Zaczął mnie błagać żebym nigdzie nie dzwoniła, bo do więzienia pójdzie i mamrotać "tak to żech jeszcze nigdy nie mioł". Rowerzyście należałoby do tyłka nakopać że się na ulicę pchał, ale żal mi się tego roweru zrobiło i ściągnęłam chłopa z tych kół - uwierzcie mi, nawet nie był w stanie siąść do pionu, więc równie dobrze mogłam go tak zostawić i nie marnować krytycznie cennego czasu - ale niestety mam miękkie serce i twardą [...] .
Na szczęście potem ludzie naprawdę super uprzejmie schodzili mi na chodniku (że nie musiałam się z tym moim psem zatrzymywać żeby przepuszczać) i udało się.
Spóźniona byłam, autobus Bóg wie o której, więc wzięłam mą kolareczkę i w profesjonalnym rynsztunku pomknęłam na taką szkoleniową konferencję - warsztaty kardiologiczne z transmisjami z operacji cewnikowania serca na żywo, przepyszną kawą i ciasteczkami na stoiskach firmowych.
Skorzystałam z okazji, iż pada tylko deszcz konwekcyjny a nie wielkoskalowy (czego to się człowiek nie nauczy studiując prognozę pogody), ruszyłam do Praktikera. Otóż na czas wielkich ulew zawiesiłam jeżdżenie do pracy i zabrałam się za malowanie pokoi. Do malowania ścian za półkami potrzebny mi był mniejszy wałek a i taśma papierowa też. Bardzo fajny wałek i taśmę nabyłam - niestety gdy wychodziłam z Praktikera padał już deszcze wielkoskalowy i zmokłam jak pies ;-)
Bardzo chciałam się z tymi koleżankami moimi kochanymi spotkać w Katowicach, więc zacisnęłam zęby (autobusy z Mikulczyc do centrum jak jeżdżą w weekendy, każdy wie ;) ) i wsiadłam. W jedną stronę na dworzec - jeszcze było znośnie.
Spotkanie było super - uśmiałyśmy się z mnóstwa rzeczy ile wlezie, umówiłyśmy się na rowery na Pogorię IV, może nawet uda się nam na wakacje pojechać w góry we wrześniu.
Ale droga powrotna - HORROR. Do deszczu doszedł paskudny wiatr. Na dworcu - Meksyk - pociągi odwołane z powodu podtopień, o innych ani widu ani słychu - mój był opóźniony o jakies 15 minut. W przedziale bagażowym - młody chłopak z dziewczyną, TOTALNY MARGINES i DNO, które cale 25 minut katowało nas wszystkich wulgarnymi przyśpiewkami z komórek. Przedział był pełny, ale nikt się nie odezwał - ja też niestety nie. To są jedne z tych chwil kiedy autentycznie żałuję, że nie jestem doświadczonym w bojach Dresikiem, bo by było w przedziale miło, cicho i spokojnie. Ktokolwiek wie, jak sobie w takich sytuacjach radzić - proszę o radę. Naprawdę.
Po włóczeniu się po bezdrożach poczułam potrzebę pobycia wśród ludzi, kultury i sztuki. Wyczyściłam więc Narwańca tak, że stał się eleganckim Peugeotem, założyłam czarne wzorzyste rajstopy, eleganckie czarne spodenki do kolan, kwiecisty szaliczek, coś ciepłego na górne partie i pojechałam do Gliwic do Willi Caro na OrientaKcję czyli wieczór ze sztuką japońską.
Okazało się, że to nie była tylko wystawa ślicznych grafik i porcelanki ale także autentyczne warsztaty z origami i nie tylko. I spędziłam REWELACYJNE pół godziny na klejeniu japońskiej laleczki z papieru. Oto wynik :)
A drzewko na zdjęciu to właśnie kupione dzień wcześniej bonsai. I tym sposobem mam małą Japonię w domu. A robienie takich laleczek spodobało mi się NIESAMOWICIE więc to na pewno nie będzie moja ostatnia :)
PS. Zrobiłam dziś w sumie 90 km - to mój absolutny rekord życiowy