Tym razem szosowo. Miałam w sumie 3 godziny czasu więc postanowiłam "uczepić się drogi i jechać w siną dal - z Mikulczyc w kierunku wsi pod Gliwicami (Ziemięcice). Tak jak w amerykańskich filmach :) A drogi są naprawde malownicze:
Cudna wycieczka - po prostu pedałowanie w pełnym słońcu i nic więcej. Udało mi się dojechać do Ziemięcic i odwiedzić działkę (na razie to jeszcze szczere pole) na której koleżanka będzie budować dom. Potem pojechałam do domu ale byłoby gdzie dalej jechać, oj byłoby...
I w ogóle zaczęłam powoli marzyć o rowerze szosowym. Właśnie na takie wycieczki. Jak Bozia da to za 2 lata kupię sobie to cudo....
Dodatkowo postanowiłam wypożyczyć książki na weekend. Zajechałam pod rokitnicką bibliotekę parę minut po 13-stej szybciutko zapięłam rower - ubłagałam Panią aby pomogła mi wybrać książeczki z półki nowości. Wybrałam, wyszłam i wtedy się zaczęło. Wyciągam brelok z kluczami - a tam NIE MA KLUCZA OD KŁÓDKI. Wtedy jak w zwolnionym tempie przypomniałam sobie że wczoraj wypiął się - rozpaczliwie przeszukałam wszystkie kieszenie plecaka, spodni, kurtki - NIE BYŁO GO.
Byłam jakieś 5 km od domu, z rowerem przypiętym do solidnej barierki - niestety nie wtulonym w jakiś kącik a stojącym właściwie na środku chodnika, widocznym z kilometra i krzyczącym "zobacz jaki jestem ładny - weź mnie !!!". Dodam że w plecaku nie znalazłam także i telefonu z którego mogłabym zadzwonić po zmotoryzowanych znajomych coby załatwić sprawę b. szybko i dodam że do najbliższego OBI czy Praktikera miałam jeszcze dalej niż do kluczyka. Mój wzrok padł wtedy na komisariat na przeciwko - przypomniały mi się te wszystkie materiały policyjne z forsowania drzwi etc i wstąpiła we mnie NADZIEJA. Wleciałam na komisariat wpadłam do holu z rozpędu prawie wyrwałam następne zamknięte już drzwi - aż pan policjant się wychylił ze swojego okienka. Zaczęłam zdanie od "Dzień dobry, wie Pan, mam specyficzny problem....". Gdy dokończyłam policjant miał taaakie oczy i jeszcze szerszy uśmiech ale ze smutkiem odparł mi, że oni niczego takiego do cięcia nie mają.... Postałam tak jeszcze parę minut z otwartymi oczami przed nim, podziękowałam i wyszłam w czarnej rozpaczy. Prawie zaczęłam iść w stronę warsztatu i wtedy przypomniało mi się, że znajomy płetownurek ma tuż obok pizzerię. Poleciałam jak na skrzydłach - nie było go co prawda ale z pełną desperacją ubłagałam-wymusiłam aby pracownik do niego zadzwonił. I wtedy horror się SKOŃCZYŁ. Kolega odebrał telefon - posiedziałam pół godzinki przy moim rowerku, pojechaliśmy pędem samochodem na Mikulczyce, wróciłam - jeszcze tam stał :), odpinając pomachałam ręką w okna komisariatu i pojechałam domu.