Dzisiaj dla odmiany wzięłam Pepe i pojechałam w bardzo sentymentalne miejsce - tam gdzie ćwiczyłam pierwszy ostrzejszy zjazd terenowy. Robiłam to na trekingowym Felcie, bałam się jak cholera i byłam święcie przekonana, że jakbym miała rower górski, to byłoby o wiele lepiej i nie bałabym się ani troszkę. Dziś przekonałam się, że to były płonne nadzieje. Co tu kryć - znów bałam się jak cholera. Ale udało mi się :D Najpierw tylko kawałek, potem połowę (część A), potem drugą (część B), potem całość. Całość pierwszy raz, potem drugi, potem trzeci....
I na końcu jeszcze odwiedziłam zjazd łagodny ale długi na którym zawsze ścigałam się z psem :) Szału nie było bo spowalniały mnie tony grząskiego błota ale co tam :)
A alias Pepe na Renegade'a wziął się stąd iż gdy już się z nim w miarę dogadałam i przestał mi się kojarzyć z krnabrnym bydlakiem, to z racji specyficznego siodełka zaczął kojarzyć mi się ze skunksikiem. A że jestem fanką skunksików a jednego w szczególności... ... to Renegade stał się Pepe'm ;)
Kiedyś muszę zacząć starać się o te 5 tysięcy więc postanowiłam zacząć. Wybierałam się jak sójka za morze, pół godziny zastanawiałam się jak się ubrać drugie pół się ubierałam, trzecie pół dopasowywałam kąt kierownicy i wysokość siodełka. Czwarte pół szukałam licznika - którego brak zawalił całą moją idee rozgrzewki więc wymyśliłam, że po prostu pojadę spokojniutko przez półtorej godziny na północny zachód i po 1,5 godziny zacznę wracać (i wpadnę na obiad do baru "Na rozdrożu").
Pogoda była śliczna, ubrałam spodnie przez kolanko i cienkie rajstopki (moje kolana wyglądają już po prostu "specyficznie" więc jedna blizna więcej nie zrobi różnicy :D), mam nadzieję że się choć troszkę opaliłam ;) i pooojechałam.
Po drodze pouśmiechałam się z napotkanymi rowerzystami, oprócz rowerzystów na kolarkach - jak Bozie kocham - WSZYSCY mieli okulary przeciwsłoneczne, zacięty wyraz twarzy i wzrok wbity do przodu. Mam nadzieję, że mnie się tak nie zrobi...
Uwielbiam tą knajpę - jest żywcem wyjęty z "Thelmy i Louise" albo "Brokeback Mountain". Stoi przy krzyżówce z której drogi ciągną się po horyzont a wokół rozciągają się pola - m. in. olbrzymie połacie rzepaku.
W domu przeliczyłam drogę na mapie google i wyszło 42 km - jak na mnie i jak na pierwszy raz po zimie - SUPER.
Ano dokładnie przez Sosnowiec. A dokładnie przez Urząd Miejski w Sosnowcu, gdzie czekał na mnie nowy dowód osobisty. Wyparowałam z domu o 6:10, o 6:34 wsiadłam do pociągu do Sosnowca z którego wysiadłam o 7:20. Wpadłam do Urzędu odebrałam dowód i o 7:47 siedziałam znów w pociągu do Zabrza i ostatecznie na 9:00 wpadłam do pracy.
W Urzędzie w Sosnowcu wspaniały klimat w wielometrowej kolejce do kasy. - "Gdyby Pan szedł na wojnie z Berlina do Berlina to miałby pan prawo stać pierwszy!!!" - "Nooo - mój ojciec też zginał na wojnie..." Od Pani wydającej dowody dowiedziałam się, że często muszą wzywać Straż Miejską do tej KOLEJKI...
W celu reanimacji po zimie i z nowymi hamulcami. Ja się sama ledwie wyreanimowałam po grypie z infekcją żołądka (na szczęście bez infekcji jelit). Było strasznie, mój żołądek po prostu stanął i przestał trawić, 3 dni jadłam rosół i sucharki z mlekiem. Horror. Dziś był pierwszy dzień kiedy mogłam coś normalnego zjeść i NIE bolał mnie od tego brzuszek.