Kotlina Kłodzka - odc 2
Wtorek, 15 lipca 2014
· Komentarze(0)
Pierwsza wycieczka i pierwsza wizyta w Czechach
Pogoda przepiękna - 28 stopni
Dziś oficjalny, pierwszy dzień moich najdłuższych od 8 lat wakacji. Rano pojechałam z Malwiną do sklepu po wielkogabarytowe zakupy - czytaj wodę mineralną. Na poprzedniej wyprawie w Beskidy zaspokajałam swoje pragnienie wodą z kranu w schronisku. Jednak tutaj to nie Beskidy: kranówki nie dało się zdzierżyć. Kupiłam też ołówek z notesikiem do robienia wpisów na BS
Sprzęt komputerowy do pisania wpisów na BS © yoasia
(jestem naprawdę na końcu świata gdzie trzeba się cieszyć że jest zasięg do rozmów ;) )
Pojechałam zapoznawczo - przygraniczna przełęcz Gierałtowska oraz pętelka po czeskich osadach.
Celowo nie piszę ani miejscowościach, ani wsiach, bo Czechy mają swoją specyfikę. Są zdecydowanie słabiej zaludnionym krajem - Czesi jakoś chyba wolą cieszyć się życiem i spokojem niż wychowywać hordy potomków ;). W związku z tym, typowa czeska, górska miejscowość to ok 5-7 domów. Ciężko powiedzieć że to miejscowość, ale z drugiej strony, w większości to typowe domy bez kur i ciągników, więc też nie wieś.
Wracając do dwóch kółek. Najpierw pokręciłam się troszkę w okolicach granicy. To pierwsze z-górki-na-pazurki:
Z-górki-na-pazurki © yoasia
I pierwszy widoczek
Góry w Kotlinie Kłodzkiej © yoasia
Potem przekroczyłam granicę. Przed wyjazdem wykazałam się wyjątkową jak na mnie przezornością i wykupiłam ubezpieczenie refundujące akcje czeskiego GOPRu. Więc mogłam szaleć do woli ;)
Czechy przywitały mnie piękną przełęczą
Czeskie rozdroże © yoasia
Szlak był taki że jadąc, miałam trawę po sam pas.
Potem było sporo przepięknych miejsc takich jak:
Czeski Las © yoasia
A potem zaczęło padać. Rozpadało się niemiłosiernie.
Deszcz w górach © yoasia
Niby nie tragedia, bo wokół same drzewa, ale okazało się, że całe, autentycznie CAŁE zbocze było jednym WIELKIM mrowiskiem. A mrówki jakie ! Na 99% czeskie kuzynki morderczych gigantów z Amazonii. Na całe szczęście były to czeskie kuzynki i - podobnie jak Czesi - miały spokojne i pokojowe usposobienie. Siedziałam nieruchomo w kucki na pieńku, potem odważyłam się przesiąść na korzeń pod drzewem i żyję :)
Końcówka (już po polskiej stronie) była naprawdę konkretnym z-górki-na-pazurkiem
Z-górki-na-pazurki © yoasia
który potem przerodził się w szeroką szutrówkę, więc mogłam grzać na całego. Super było, ale potem... 1,5 godziny prania wszystkich części odzieży i wszystkich części roweru.
Pogoda przepiękna - 28 stopni
Dziś oficjalny, pierwszy dzień moich najdłuższych od 8 lat wakacji. Rano pojechałam z Malwiną do sklepu po wielkogabarytowe zakupy - czytaj wodę mineralną. Na poprzedniej wyprawie w Beskidy zaspokajałam swoje pragnienie wodą z kranu w schronisku. Jednak tutaj to nie Beskidy: kranówki nie dało się zdzierżyć. Kupiłam też ołówek z notesikiem do robienia wpisów na BS
Sprzęt komputerowy do pisania wpisów na BS © yoasia
(jestem naprawdę na końcu świata gdzie trzeba się cieszyć że jest zasięg do rozmów ;) )
Pojechałam zapoznawczo - przygraniczna przełęcz Gierałtowska oraz pętelka po czeskich osadach.
Celowo nie piszę ani miejscowościach, ani wsiach, bo Czechy mają swoją specyfikę. Są zdecydowanie słabiej zaludnionym krajem - Czesi jakoś chyba wolą cieszyć się życiem i spokojem niż wychowywać hordy potomków ;). W związku z tym, typowa czeska, górska miejscowość to ok 5-7 domów. Ciężko powiedzieć że to miejscowość, ale z drugiej strony, w większości to typowe domy bez kur i ciągników, więc też nie wieś.
Wracając do dwóch kółek. Najpierw pokręciłam się troszkę w okolicach granicy. To pierwsze z-górki-na-pazurki:
Z-górki-na-pazurki © yoasia
I pierwszy widoczek
Góry w Kotlinie Kłodzkiej © yoasia
Potem przekroczyłam granicę. Przed wyjazdem wykazałam się wyjątkową jak na mnie przezornością i wykupiłam ubezpieczenie refundujące akcje czeskiego GOPRu. Więc mogłam szaleć do woli ;)
Czechy przywitały mnie piękną przełęczą
Czeskie rozdroże © yoasia
Szlak był taki że jadąc, miałam trawę po sam pas.
Potem było sporo przepięknych miejsc takich jak:
Czeski Las © yoasia
A potem zaczęło padać. Rozpadało się niemiłosiernie.
Deszcz w górach © yoasia
Niby nie tragedia, bo wokół same drzewa, ale okazało się, że całe, autentycznie CAŁE zbocze było jednym WIELKIM mrowiskiem. A mrówki jakie ! Na 99% czeskie kuzynki morderczych gigantów z Amazonii. Na całe szczęście były to czeskie kuzynki i - podobnie jak Czesi - miały spokojne i pokojowe usposobienie. Siedziałam nieruchomo w kucki na pieńku, potem odważyłam się przesiąść na korzeń pod drzewem i żyję :)
Końcówka (już po polskiej stronie) była naprawdę konkretnym z-górki-na-pazurkiem
Z-górki-na-pazurki © yoasia
który potem przerodził się w szeroką szutrówkę, więc mogłam grzać na całego. Super było, ale potem... 1,5 godziny prania wszystkich części odzieży i wszystkich części roweru.